O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.
Artykuły

Smaki i niesmaki znad Wielkiej Rzeki



Aby nie być posądzonym o "odrzański nacjonalizm" tegoroczny urlop postanowiliśmy wraz z moim niezmordowanym towarzyszem wędrówek po nadrzecznych chaszczach – Danusią poświęcić w większej części dla Wisły. Zeszłoroczne próby dotarcia z Podkarpacia do Mazowsza zakończyły się totalną klęska z powodowaną przesadną gościnnością mieszkańców Podkarpacia, tudzież wyjątkowymi walorami produktu lokalnego browaru w Leżajsku wraz z miejscową odmianą śliwowicy. Tegoroczną wakacyjną wędrówkę postanowiliśmy sprawiedliwie rozpocząć tym razem od Mazowsza i kończyć na Podkarpaciu.

Za taką marszrutą przemawiała już dawno dana obietnica Danusi odwiedzenia rodowego gniazda w Murzynowie, jak również zeszłoroczna obietnica dana panu Adamowi Reszce o opisie tego, co zostało w Murzynowie z czasów gdy wieś była kolebką wiślanych rodów łodziarskich.

Od czasu gdy zetknąłem się z nazwą Murzynowo zastanawiałem się skąd wzięła się taka nazwa wsi. Otóż według kilku niezależnych źródeł prawda jest taka, że nazwa Murzynowo pochodzi najprawdopodobniej z gwary kurpiowskiej z czasów pierwszych osadników na tych terenach i oznacza zadymianie lub snucie się dymu z ognisk, po kurpiowsku "murzenie" czyli dymy powstałe po wypalaniu karczowisk leśnych i łąk. Powstałe miejsca służyły do budowy domostw lub jako grunty orne.

Wśród zapisków historycznych wymienia się, że osada Murzynowo jest starą miejscowością i była wsią książęcą. Wieś została założona na początku w XII lub XIII wieku. Jak podają kroniki w 1245 roku bawił tu książę łęczycki Konrad ( mógł być to Konrad I Mazowiecki późniejszy władca Mazowsza ). Natomiast w 1329 r. - Władysław książę łęczycki i dobrzański. Prawdopodobnie późniejszy król Polski Władysław Łokietek nadał Murzynowo podkomorzemu łęczyckiemu Pawłowi oraz jego braciom i ustanowił dla wsi prawo lokacyjne niemieckie - prawdopodobnie prawo chełmińskie oraz zezwolił na założenie we wsi warownego zamku.

W XVI wieku Murzynowo należało do Murzynowskich herbu Ogończyk, tych samych z których pochodzi poeta doby średniowiecza Stanisław Murzynowski, autor rozprawki o polskiej ortografii oraz tłumacz polskiego przekładu Nowego Testamentu z języka łacińskiego. W tym czasie wieś podzielona była między trzech właścicieli: Paweł i Andrzej Murzynowscy mieli 1 łan ziemi, Stanisław oraz Walenty Murzynowski po 1 łanie ziemi. Miarą powierzchni ziemi w tamtym czasie był łan królewski lub rewizorski, jest to około 53,8649 hektara.

Tyle w skrócie wiedzy na temat historii Murzynowa opisanej przez pana Czesława Kacprzaka na stronie internetowej o genealogi rodziny Kacprzak.

No to więc jedziemy, u Danusi w czasie jazdy dawało się wyczuć coraz większe podekscytowanie. Pilnowała drogi lepiej niż GPS i każdy zjazd w kierunku południowym był skrupulatnie badany na mapie pomimo bezbłędnego prowadzenia przez autopilota. Twierdziła, że co mapa to mapa i nie da się oszukać. W Murzynowie była tylko raz mając 14 lat. Wspomnienia tego pobytu już dawno się zatarły w pamięci lecz chęć zobaczenia jeszcze raz w życiu rodzinnego gniazda wracała co rok. No i w końcu marzenie się spełnia. Przed nami już płockie wzgórza, zza zakrętu wyłania się most i porażający swą wielkością widok Wisły.

Droga z Płocka do Murzynowa to około 15 km naprawdę przyzwoitej nawierzchni, przepiękny widok Wisły raz po raz wyłaniający się zza wzgórz a przypominający swą malowniczością autostradę Via Adriatica wzdłuż wybrzeża Adriatyku na odcinku Split – Dubrownik. I w końcu jest przed nami trochę wykrzywiona tablica z napisem Murzynowo. Koniecznie musiałem zatrzymać auto aby Danusia mogła pierwsza stanąć na ziemi swych przodków. Od razu widać po oczach, które jakby lekko zwilgotniały, że przybycie tu wywołało silne wzruszenie. Jedziemy dalej ale po krótkiej chwili następuje konsternacja – nic nie może sobie przypomnieć. Jest jakby w zupełnie innym wymiarze, inne są domy, inna droga, czegoś brakuje.

Po chwili namysłu skręcamy w polną drogę wiodącą w stronę brzegu Wisły i już było widać radość na twarzy. Odnalazła się, to jest dawna główna droga dzieląca centralnie wieś na dwie części. Obecnie zabudowania gospodarskie są tylko po prawej stronie patrząc w dół rzeki, natomiast po lewej widać fragmenty fundamentów domostw i puste, otoczone drzewami place po dawnych zabudowaniach gospodarskich. Przy końcu drogi znajdujemy wjazd – jak głosi napis na koślawej tablicy – do Mariny w Murzynowie. Szczęście do nas się uśmiecha od samego początku gdyż będziemy mieli gdzie przenocować i to w ośrodku wodniackim. Tak może myśleć tylko ten, który zna zwyczaje w marinach daleko na zachód od Wisły i Odry. Nasz optymizm szybko przygasł po rozmowie z dozorcą - miejsc noclegowych tu nie ma, zjeść też nie można gdyż tutejszy bar jest czynny tylko w soboty i niedziele.

Na nocleg polecił za to ośrodek rekreacyjno - szkoleniowy w Cierszewie znajdujący się około trzy kilometry od Murzynowa, natomiast zjeść i napić się możemy w barze "Sumik" przy głównej drodze. Nie omieszkaliśmy zrobić sondaż o rodzinie Małkowskich i od razu temat trafiony, prowadząca bar "Sumik" to pani Małkowska i ona nam o wszystkim opowie. I tak też było. Nie dość tego to okazało się że pani Gabrysia, bo tak ma na imię jest skoligacona z rodem Małkowskich po linii babci Danusi. Jedziemy w końcu do Cierszewa, gdyż w tej chwili sprawą wagi najwyższej była sprawa lokum. W Cierszewie szok, tak pięknego i urokliwego miejsca dawno nie widzieliśmy, a bywamy tu i ówdzie.

Położone przy brzegu Skrwy Prawej, w malowniczy pagórkowaty krajobraz doskonale wpisują się jasne, dworskie zabudowania Ośrodka Rekreacyjno - Szkoleniowego w Cierszewie. Podobno miejsce to cieszy się zasłużoną popularnością wśród miłośników jazdy konnej. Okoliczne lasy, pola i łąki oglądane z końskiego grzbietu wydają się jeszcze bardziej urokliwe. A że od czegoś trzeba zacząć, do dyspozycji gości jest wykwalifikowany instruktor oraz bryczki a zimą sanie. Po jeździeckich wyczynach dania kuchni staropolskiej i zimne piwo na pewno smakują wspaniale.

Pobyt w Cierszewie daje możliwość komfortowego odizolowania się od świata. I tego też doświadczaliśmy. Zamieszkaliśmy na piętrze zabytkowego dworku w obszernym pokoju z wszelkimi wygodami z widokiem na zakole Skrwy. Byliśmy autentycznie odizolowani od świata, cisza, spokój i fakt, że byliśmy jedynymi gośćmi to walory które przyćmiewają znane reklamowane kurorty. Nie będę się dalej rozwodził się nad urokami tego miejsca, po prostu trzeba tu być.

Po zakwaterowaniu i chwili odpoczynku ponad trzykilometrowy marsz do Murzynowa. Jeszcze przed wymarszem szklaneczka trunku chłodzącego z pianką – i tu pierwsze zaskoczenie. Smak znany z przeszłości, dziś już praktycznie niespotykany. Tą ambrozją okazał się produkt lokalnego browaru w Sierpcu, który jest serwowany na całym Mazowszu. Nie będę wymieniał nazwy gdyż nie jest to miejsce na reklamę, ale jest to trunek którego wartości smakowe biją na głowę wyroby większości przereklamowanych browarów. Przypomina smakiem już nie produkowany napój z pianką o nazwie Książęce z maleńkiego browaru w Lwówku Śląskim. Niepowtarzalny smak, pychota.

Po dojściu do Murzynowa i pokrzepieniu się drugą szklaneczką z pianką idziemy szukać śladów przeszłości. Wiejska, polna droga i jakże staropolski akcent – stare, poprzycinane wierzby. Przed wysiedleniem ludności mieszkającej od strony Wisły droga ta dzieliła wieś na dwie części. Dziś oddziela część zamieszkałą od wyludnionej. Jakże smutny przedstawiają widok prostokąty fundamentów domostw, czytelne zarysy obejść gospodarskich, pozostawione piwniczki ziemne – to ślady po dawnej części Murzynowa przed powstaniem Zalewu Włocławskiego.

Po kilkuminutowym spacerze Danusia stanęła przed prostokątnym obrysem dawnego gospodarstwa. To tu, tu był dom cioci Marysi Małkowskiej, czyli żony brata dziadka Danusi - Stefana Małkowskiego. Dom pamięta doskonale, był dość obszerny, murowany. Okna pokoju, w którym przebywała wychodziły na brzeg Wisły który znajdował się około 30 m od domu. Był on łagodnie opadający w stronę do rzeki, a w odległości około 100 m od brzegu była wyspa. Nie wiedzieć dla czego, ale akurat na tym brzegu wieczorami zbierała się murzynowska młodzież przy ognisku. Oczywiście Danusia była pilnowana przez ciotkę jak skarb i nie wolno jej było o tej porze wychodzić z domu. Ale od czego jest okno. Dwa susy i już można było się witać z rówieśnikami i opowiadać o świecie dla nich nierealnym.

Trzeba pamiętać, że do tego czasu pływała na barce z rodzicami a rejsy do cywilizowanego zachodniego świata w tym czasie dla niej to była codzienność, natomiast szkołą podstawową były wszystkie szkoły w nadodrzańskich miejscowościach. To było prawdziwe, światowe życie i było co opowiadać.

Rodzice Danusi oboje wywodzą się z wodniackich rodów. Mama, Janina Małkowska pochodzi właśnie z Murzynowa. Miała trzech braci, Ludwika który jako jedyny nie związał się z wodą, Zygmunta Małkowskiego – pamiętam go jak pływał w Żegludze Bydgoskiej i Romana Małkowskiego, który był kapitanem na wiślanym holowniku, a mieszkał wraz rodziną w Warszawie. Na jedynej fotografii widnieje wraz z rodziną przed drewnianym domem. Danusia twierdzi że drewniany dom w którym mieszkał znajdował się na terenie któregoś z warszawskich portów. Historia związania się taty, Ryszarda Floryna z mamą to historia jakby żywcem wzięta za scenariusza filmu "Dwoje z wielkiej rzeki" Jedyną różnicą było to, że u nich nie było różnic narodowościowych tylko majątkowe, tylko zakończenie było identyczne - wspólne życie na własnej barce.

Po chwili zadumy idziemy dalej. Cały czas widać ślady związku wsi z wodniackim fachem. W kilku miejscach można znaleźć resztki tak charakterystycznych dla całej Wisły drewnianych łodzi, na jednej z opuszczonych posesji znajduje się prześliczna piwniczka ziemna i w końcu szok. Stanęliśmy jak wryci. Na skrzyżowaniu dawnych dróg, jedna z nich wiodła w stronę brzegu Wisły stoi sobie jakby nigdy nic, prześliczna w swej prostocie kapliczka z pięknie wkomponowanym w kotwicę krzyżem. Jest to motyw, który mówi sam za siebie o profesji mieszkańców. Wieku kapliczki nie mogę określić, starzy mieszkańcy mówili że była tu "od zawsze". Charakterystyczna jest wysokość właściwej części kapliczki – świadczy ona o zabezpieczeniu przed wysoką wodą. Idąc dalej wzdłuż Wisły napotykamy starą drewnianą chatę zamienioną na muzeum regionalne. Niestety, nie można było obejrzeć eksponatów gdyż klucz był na terenie filii Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego i nie można było znaleźć tego kto go posiadał. Trudno, może kiedyś jeszcze uda nam się zobaczyć wnętrze starej, drewnianej chaty.

Następnym zaplanowanym punktem naszego pobytu w Murzynowie był objazd zalewu Włocławskiego oczywiście ze zwiedzaniem co ważniejszych miejscowości. Na pierwszy plan poszła wieś Rokicie ze względu na fakt, że znajduje się tu stary kościół parafialny w skład której wchodzi Murzynowo, jak również i przylegający do kościoła cmentarz. Powszechnie wiadomo, że najwięcej o przeszłości rodów można dowiedzieć się na cmentarzach parafialnych. I tak też było. Nie spodziewałem się że ród Małkowskich jest tak stary i liczny o czym świadczyła mnogość nagrobków tej rodziny. Nie dość tego że tak liczny był ród to również i długowieczny. Przeciętny żywot utrzymywał się w granicach 80 – 100 lat. Jeszcze jedna ciekawa cecha charakteryzuje epitafia nagrobne. Podaje się tutaj tylko ilość lat życia i datę śmierci w przeciwieństwie do zachodnich regionów, gdzie podaje się datę urodzin i śmierci. "Co kraj to obyczaj", w każdym bądź razie i tu i tam nie można obyć się bez arytmetyki. Zupełnym zaskoczeniem był grobowiec rodziny Małkowskich z jakże miłym naszym sercom akcentem, który jeszcze raz potwierdzał profesję Małkowskich. Jest to stylizowana płyta nagrobna w kształcie statku pod pełnymi żaglami, co całkowicie potwierdza wodniackie pochodzenie całego rodu. Sam cmentarz jest przepięknie położony na wiślanej skarpie. Kościół parafialny, tzw. "kobyli kościół" to najstarsza świątynia w stylu romańskim wzniesiona z cegły na Mazowszu. Legenda mówi, że w tym właśnie miejscu miały gromadzić się dzikie konie, które mieszkańcy wyłapywali, a następnie za pieniądze z ich sprzedaży ufundowano kościół. Stąd też wywodzi się nazwa "kobyli kościół". Niezmiernie ciekawe są widoczne znaki tożsamości i inskrypcje wyryte w ceglanych murach przez wiernych. Najstarsza pochodzi z 1647 r. Najbardziej intrygujące są jednak liczne okrągłe dołki, których powstanie różnie tłumaczono. Według wielu wiercenie dołków palcem miało być pokutą za grzechy. albo sposobem oznaczania pochówków na przykościelnym cmentarzu. Najbardziej wiarygodne jest jednak wytłumaczenie etnologów. Otóż w Wielką Sobotę koło świątyni rozpalano święty ogień. Czyniono to za pomocą tzw. świdra ogniowego przykładanego do ściany kościoła. Zanim trący o ścianę kołek się zapalił, żłobił w cegle dołek. Od uzyskanego w ten sposób ognia zapalano potem paschał stojący w kościele, a po wyjściu z kościoła wierni roznosili ogień do domów.

Następnym przystankiem naszej włóczęgi jest Dobrzyń nad Wisłą. Na pierwszy ogień mieliśmy wejść na Górę Zamkową, lecz z powodu temperatury - 32 stopnie w cieniu – delektowaliśmy się tylko jej widokiem z nowo wybudowanej promenady wzdłuż prawego brzegu Wisły. Bardzo ładne i praktyczne rozwiązanie architektoniczne zagospodarowania wysokiej skarpy wraz z dogodnym dojazdem samochodem nad brzeg Wisły. Jest również basen portowy dla łodzi i małych statków. Wszystko jest ok. tylko zadajemy sobie pytanie - dla czego jest tak pusto. Środek sezonu urlopowego, pogoda prześliczna a Wisła pusta, jedynie przerażający widok kąpiącej się dzieciarni w wodzie basenu jachtowego, wodzie o kolorze rozwodnionej gnojowicy. Największym walorem tego miejsca to rozległa panorama Wisły zarówno w dzień, jak również o zachodzie słońca, czym w dniu następnym delektowaliśmy się aż do zmroku.

Ale póki co jedziemy dalej. 20 km jazdy dobrą droga i ukazuje się monumentalny widok zapory włocławskiej. Patrząc od strony wschodniej ze zjazdu na koronę zapory to w zasadzie prawie jej nie widać. Ginie w przytłaczającym ogromie wolnej przestrzeni lądu i wody. Towarzyszący temu zjawisku specyficzny zapaszek od razu przekonuje, że to nie cud natury tylko zapach cywilizacji XX wieku. Pięć minut aklimatyzacji i maszerujemy przez koronę zapory do obowiązkowego miejsca, które każdy turysta powinien zaliczyć – miejsca męczeńskiej śmierci ks. Popiełuszki. Chwila zadumy i kierujemy się w stronę miasta. Mamy określone zasady w naszych wędrówkach, poznajemy tylko i wyłączne stare części miast z premedytacją omijając rejony z archtekturą współczeną. Mamy już dosyć widoków betonowosteropianowych i szklanych monumentów współczesnego Wrocławia.

Włocławska starówka to niesamowite doznanie wejścia w wymiar ubiegłego stulecia. Szok, większa część starego miasta przypomina pozostawione dekoracje z czasów kręcenia filmu "Pamiątka z Celulozy". Tu każda kamienica, każdy zaułek, uliczka, charakterystyczne okna otwierane na zewnątrz to jakby żywa fotografia Włocławka z lat 20 tych. Pomimo obskurnych ścian, rozsypujących się elewacji, na uliczkach i chodnikach widać nieskazitelną czystość. Nie ma zbyt dużo kawiarenek i lokali z tak modnymi dziś ogródkami na chodnikach, ale za to do tych, które są to naprawdę warto wstąpić aby zaspokoić pragnienie wszechobecnym tu napojem z pianką rodem z Sierpca. Ja dzielnie musiałem znosić abstynencję samochodową, ale za to Danuśka raczyła się złocistym trunkem z widoczną rozkoszą co w końcu zaczynało mnie powoli drażnić. W ogródku kawiarenki przy głównym deptaku w stronę Wisły młody artysta przepięknie śpiewał przy akompaniamencie gitary, a repertuar miał przebogaty, zarówno stare jak i nowe przeboje dla niego nie sprawiały kłopotu. Przekonałem się o tym, gdy na naszą prośbę utwór Dżemu "Whiskey, moja żono" zaśpiewał niczym Riedel.

Następnym punktem wędrówki po starym Włocławku był bulwary nadwiślańskie nazwane imieniem Piłsudskiego. Budowę bulwarów zakończono w roku 1846 wraz z plywającymi przystaniami dla parowcłw. Dzisiejszy wyglad bulwarów znacznie odbiega od pierwowzoru. Dzisiejsza górna część bulwarów wraz z przylegającymi kamieniczkami jest przepiękna, natomiast skarpa wiślana – ohyda. Jest to monumentalna budowla – bo chyba tak można nazwać taką ilość żelbetonu w jednym miejscu - przypominająca pomysły architektoniczne pewnego malarza rodem z Austrii, który, gdy podbijał Europę wszędzie pozostawiał ślady swego kunsztu artystycznego.

Niesamowite wrażenie robi olbrzymia masa kruszejącego już betonu na co najmniej półkilometrowej długości. Po chwili zadumy doszedłem do wniosku, jak wielkie musiały być oszczędności w cemencie przy budowie włocławskiej zapory ponieważ obecny kształt architektoniczny bulwarów powstał na przełomie lat 80 - tych i 90 - tych, czyli powstały zaraz po wybudowaniu zapory. Sama Wisła, no cóż, niewiele odbiega od standardów jakie ma powyżej stopnia wodnego. Jest wizualnie jakby nieco czyściejsza, nadal swą szerokością poraża jak również wszechobecną pustką. Bądź co bądź Włocławek to nie Murzynowo, a nawet jednej łodzi czy motorówki przeznaczonej do przejażdżki turystycznej nie widać. A szkoda.

Godnym podziwu jest pomysł sprowadzenia do miejsca swych narodzin odrestaurowanego holownika "Lubecki" o późniejszej nazwie "Warmia" Byłby przepięknym symbolem Włocławka jako miasta portowego i tradycji stoczniowych.

Ochłonąwszy z ogromnego upału - dalej nie spada temperatura poniżej 30 stopni kierujemy się w stronę Płocka, ale przeciwną stroną zalewu, czyli lewobrzeżną. Daje się zauważyć zasadnicza różnica w ukształtowaniu terenu w stosunku do prawobrzeżnej części zalewu. Dominuje tu teren płaski, droga przebiega bliżej brzegu Wisły. Zaliczamy marinę w Nowym Duninowie, gdzie jest całkiem przyzwoity standard obsługi. Poniżej tej miejscu szerokość zalewu przekracza 2 km co trochę nas oszałamia, tu czuć potęgę "Wielkiej Rzeki".

Dalej zatrzymujemy się przy przeprawie (prawdopodobnie wojskowej ) vis-a-vis Murzynowa na 645 kilometrze Wisły. Stąd również rozciąga się przepiękna panorama z widokiem na ujście rzeki Skrwy Prawej.

Wjeżdżamy do Radziwia, przedmieścia Płocka i od razu kierunek na stocznię. Przeczucie mnie tam gnało obiecując, że spotkam coś ciekawego. I tak też było. Widok największego pchacz sprowadzonego z Białorusi i interesująca przebudowa dużej koszarki na statek pasażerski to osobne tematy.

Pchacz Aleksander jest własnością pana Jerzego Pielacińskiego, właściciela firmy Żegluga Wyszogrodzka. W skład flotylli, która znajdowała się w Płocku wchodził również pchacz Żubr i ciekawy ponton, również sprowadzony z Białorusi o wyporności 1000 ton. Sprzęt ten przygotowywano do prac przy budowie nowej przeprawy mostowej w Toruniu. Pan Pielaciński opowiedział mi o swojej firmie i planach na przyszłość.

Oczywiście zaprezentował mi pchacza od zęz po górny pokład. Naprawdę robi wrażenie. Kawał statku swymi parametrami świetnie dopasowany do pływania po Wiśle. No i przebudowa koszarki. Bardzo ciekawa i odważna zarazem adaptacja starej jednostki do nowych potrzeb. Statek ma być eksploatowany na Zalewie Wiślanym, a jego walory – bardzo małe zanurzenie, podobno – wspomagajacy tylnokołowy napęd przemawiają do tego typu adaptacji nie tylko dla tego akwenu, ale i również na pozostałych odcinkach Wisły jak również i Odry. Jeszcze tylko posiłek w smażalni ryb przy wiślanym bulwarze i kończymy dzień w strefie całkowitej ciszy i pełnego relaksu nad Skrwą, tym razem ja już z napitkiem z pianką ze znanego już browaru.

Następny dzień poświęcamy w całości na dokładne zapoznanie się z zabytkami starego Płocka i na spacer przeciwnym brzegiem Wisły, aby z bliska przyjrzeć się olbrzymiej bryle elewatora zbożowego, który jest integralna częścią stosunkowo młodego portu handlowego. W połowie lat 30 tych sprawa budowy dróg wodnych została szerzej ujęta w ogólnym planie inwestycyjnym. Wyrazem tej akcji zostały zwiększone kredyty na zabudowę potoków górskich oraz na budowę zbiorników w Porąbce i Rożnowie, jak również mające się zacząć w najbliższej przyszłości większe roboty regulacyjne na Wiśle i przy wykańczaniu portu handlowego pod Saską Kępą w Warszawie oraz przy budowie portu na Żeraniu. Jednym z etapów tej akcji jest uruchomienie rozbudowy wykonanej już w roku 1937 części portu handlowego w Płocku—Radziwiu. Pierwotny projekt portu przewidywał budowę 5 basenów portowych o powierzchni około 11 ha, zaś z kanałem wjazdowym z rzeki— 11,8 ha.

Rozmiar basenów oraz długość nabrzeży portowych dostosowano do przewidywanego w miarę rozwoju ruchu handlowego, opierając się na danych statystycznych o dotychczasowym ruchu na rzece Wiśle w Płocku. Dzień dzisiejszy portu to całkowity zanik jego podstawowej funkcji, dla której został zbudowany.

Doskonale egzystująca stocznia spółki Centromost to jedyna dzisiejsza wizytówka płockiego portu. Osobny temat to elewator zbożowy, wybudowano go wg. projektu z roku 1913 dopiero w roku 1950. Budowla arcyciekawa, przez jednych wyszydzana i zwana kościołem pracy socjalistycznej, przez innych zaś podziwiana. Od strony mostu na terenie planowanego basenu V dwa zaniedbane wyciągi oraz postojowisko warszawskiej flotylli lodołamaczy i różnej maści taboru pływającego od pontonów W - II począwszy po zdezolowane górnopokładowe barki pchane. Ot, taki sobie polski obrazek.

Wracając do starego miasta w Płocku – przepiękne, zadbane i w większości odrestaurowane w raz z bocznymi uliczkami, czym nie mogą się pochwalić o wiele większe metropolie. Na pewno tu jeszcze kiedyś wrócimy.



Po kilku dniach z przykrością opuszczamy gościnne progi Cierszewa i kierujemy się w górę Wisły, oczywiście w dalszy ciągu obiektem lądowym, czterokołowym. Zatrzymujemy się na krótko w Wyszogrodzie. Miejscowość senna, nic ciekawego. Warto zobaczyć pozostawiony przyczółek słynnego mostu drewnianego. Jeszcze jest, choć jak tak dalej pozostanie bez konserwacji to niechybnie rozsypie się w drzazgi. A szkoda, gdyż wraz z również zdewastowanym, małym, kameralnym amfiteatrem na stoku Wisły byłby idealnym miejscem dla rekreacji turystycznej, tym bardziej, że nieopodal buduje się podobno bulwar nadbrzeżny, coś na wzór dobrzyńskiego. No cóż, nic tu się nie dzieje wobec czego bez żalu opuszczamy Wyszogród kierując się na Warszawę. Stolicę mijamy w biegu z powodu czarnych chmur wiszących nad głowami. Decyzja okazała się być słuszna gdyż gdy mijaliśmy Pragę radio podało komunikat o potwornej burzy i ulewie.

Jesteśmy w Puławach. Potwornie męczeńska jazda spowodowana ogromnymi wykopkami ulicznymi. Krótki postój w hotelowej kawiarence tuż przy starym moście drogowym. Robimy spacer przez most, skąd wspaniała panorama Wisły zachęca do zejścia na brzeg. Woda tu już o niebo czyściejsza niż na Zalewie Włocławskim tak że odważyliśmy się na schłodzenie nóg w wiślanej wodzie, jak się okazało bez żadnych skutków ubocznych.

Jedziemy dalej i za chwilę przed nami Kazimierz Dolny, i za moment pierwsze problemy z miejscem parkingowym. Jak na tak rozreklamowane miejsce to aż diabli biorą, gdy największe place parkingowe zajęte są przez jarmarczne lunaparki a zmotoryzowani błądzą poszukując bezskutecznie skrawka wolnego miejsca parkingowego. Nam, dzięki uprzejmości recepcjonistów hotelu Król Kazimierz udaje się zaparkować, i jak się okazało później bezpłatnie. Za to zaliczyliśmy ponad kilometrowy spacer wzdłuż Wisły aby dojść do centrum Kazimierza. Nie będę się rozwodził nad jego urokami. Przepiękny, tylko irytująca jest tandetna, jarmarczna otoczka bud z pamiątkami. Po zwiedzeniu atrakcji Kazimierza idziemy w kierunku wiślanego bulwaru, aby posilić się w jednym z licznych małych barów.

I kolejna niespodzianka. Z góry zakładałem, że będzie to wszędobylska bylejakość a tymczasem rozkoszowaliśmy się ładnie podaną, olbrzymią porcją dorsza o niebiańskim wprost smaku. I tu sprawdza się powiedzenie – im bliżej gór tym lepsze ryby morskie. Niestety byliśmy już poza zasięgiem terytorialnym ulubionego browaru i raczyć się musiałem ogólnie reklamowanym bezalkoholowym. No i teraz cierpkie słowa pod adresem armatorów licznych to statków wycieczkowych. Poza jedyną perełką o nazwie "Kazimierz Wielki" reszta to flotylla godna Disneylandu, a nie tak szacownego miejsca jak Wisła w Kazimierzu. Jak można było zbeszcześcić kadłub jednej z dwóch istniejących w Polsce barek holenderskich typu tjalk. Nie bardzo mi wiadomo jaki styl i epokę reprezentuje pływadło o nazwie Pirat. Również dumne i wielkie twory o nazwie Lew i Gryf poza swą monstrualną masą nie wnoszą nic w nadwiślańskie klimaty. Wraz z wielka łodzią wikingów chyba pomylono lokalizację jednostek. Nie tu jest ich miejsce. Pozostaje żal, że w innych krajach z pietyzmem rekonstruuje się starą flotę pasażerską i przysposabia ją do nowych warunków jak również buduje się od podstaw repliki statków, które już dawno pocięto na złom aby pamięć o nich nigdy nie zaginęła. Jakże pięknie wyglądałaby flotylla białych parowców u brzegów Kazimierza przypominając czasy świetności wiślanej białej floty. A tak jest tylko przepiękny "Kazimierz Wielki" i choć z oryginału pozostał mu tylko kadłub to i tak świetnie wkomponowuje się w wiślany pejzaż i jest namiastką dawnych klimatów.

Po Kazimierzu następnym przystankiem jest Sandomierz. Specjalnie nadrabiamy drogi aby skorzystać z okazji i przeprawić się przez Wisłę promem a nie mostem. A okazja się ku temu nadarzyła gdyż pomiędzy miejscowościami Bochotnica i Nasiłów kursuje prom o nazwie Syrokomla. Wrażenie z przejazdu przednie a na dodatek przemiły pan obsługujący prom wykazał się niesamowitymi zdolnościami krasomówczymi, że przeprawa trwała tylko chwilę.

Sandomierz – tu od zeszłego roku nic się nie zmieniło poza jednym, zniknął stateczek o kształcie łodzi wikingów a pozostały dwa – Albatros i Maria. Przybyła za to flotylla z Krakowa - jak twierdził kapitan Albatrosa - na potrzeby budowy nowego mostu drogowego.

Kończymy swoje nadwiślane wojaże w Krakowie. Tutaj chciałem zacząć od obejrzenia byłej Krakowskiej Stoczni Rzecznej, a obecnej firmy Namarol. Niestety, cerber na bramie zagrodził wejście mówiąc, że bez zgody prezesa nie wpuści, a że prezesa nie ma to nie mam co myśleć o wejściu. Trudno, wobec tego obejdę od strony kanału wejściowego i być może zobaczę choć fragment po byłej stoczni. Niestety, pomyliłem się co do porządku w bądź co bądź C.K metropolii. Tak zarośniętego chaszczami, pokrzywami i jeżynami terenu dawno już nie widziałem. Po jakiś 50 metrach przeprawy przez pokrzywową dżunglę wycofałem się na pozycje wejściową i dałem sobie spokój.

Za to dokładnie obejrzałem śluzę Dąbie, porozmawiałem z obsługą i ruszyliśmy pieszo ( ponad trzy kilometry ) wałem w stronę Wawelu. Niedaleko śluzy na prawym brzegu rzeki rozciera się obraz zapaści polskiej żeglugi śródlądowej. Jest to siedziba dawnej P.P. Żeglugi Krakowskiej, obecnie dzierżawiona przez firmę Przedsiębiorstwo Prywatne Żegluga Krakowska Artur Kierczyński.

Jak będzie widać na fotografiach w polskiej rzeczywistości nie wszystko co prywatne świeci przykładem, a tym bardziej firma pana Kierczyńskiego. Za to dalsza część krakowskich bulwarów nadwiślańskich bez zmian, czysto, trawniki wykoszone, w restauracjach na wodzie działająca klimatyzacja, a lazania ze szpinakiem w restauracji na wodzie o nazwie smakuje tak samo wyśmienicie jak przed rokiem. Szkoda, że już nie było świetnego Paulanera jak w zeszłym roku, ale na jego miejscu pojawił się ukraiński Obolon - wszak bliżej stąd do Kijowa niż do Monachium.

I tym regionalnym akcentem zakończę swą relację z objazdowego rekonesansu wzdłuż brzegów środkowej Wisły.



Podsumowując ponad tygodniowy pobyt nad Wisłą to do dobrych smaków tego regionu w dosłownym tego słowa znaczeniu muszę zaliczyć wyśmienity produkt browaru w Sierpcu, bardzo dobrą kuchnię za przystępną cenę, czyste miasteczka i sama wielka rzeka. Jej potęga robi wrażenie.

Natomiast z niesmakiem wspominać będę kolor, a w szczególności zapach wiślanej wody na Zalewie Włocławskim oraz wszechobecne pustkowie na Wiślanej toni. Tak czy inaczej na pewno kiedyś raz jeszcze przemierzymy wspólnie z Danusią tę trasę, ale być może już wodnym środkiem lokomocji.

... Czuję zapach lip i zapach wody wiślanej,
nigdy już nie będę młody,
ażeby płynąc w nieznane.

Za każdym zakrętem,
Za każdą kępą wikliny
Obywatelu sterniku, zakręćcie,
Będę inny!

Będę taki jak piasek lotny,
Jak szumna fala:
Samotny,
Z dala.

Obywatel sternik zakręci,
Fala zaszumi.
No i czy to właśnie jest szczęście?
Kto to zrozumie?...

Władysław Broniewski "Wisła"

A jak wyglądała ta sama trasa w przed blisko stu laty zobaczyć można pod tym adresem

Janusz Fąfara


Udostępnij:

Apis 25.09.2009 8379 wyświetleń 12 komentarzy 3 ocena Drukuj



12 komentarzy


  • Apis
    Apis
    Janusz ciężko się napracował - zrobił masę fotek i pięknie to wszystko opisał. Czyżby wszyscy nasi "wiślacy" przegapili ten arcyciekawy reportaż? Ciekaw jestem ich opinii, komentarzy, wspomnień...
    - 28.09.2009 22:55
    • przylodz
      przylodz
      Panie Januszu!
      Jak zwykle przekazał nam Pan wspaniałe zestawy fotografii oraz ciekawy tekst dotyczący wody, choć pisany na pokładzie samochodu a nie wodnego środka lokomocji. Szkoda! Zapewne z wody, te same pejzaże wyglądały by inaczej.
      - 01.10.2009 13:42
      • W
        Waldemar Wojcik
        Panie Januszu.
        Dopiero dzisiaj zapoznałem się z fantastycznym fotoreportażem.W czasie okupacji niemieckiej mieszkałem u sasiadów p. Małkowskich czyli w domu p. Kowalskich[ostatni dom w Murzynowie -Łęgu]. Potwierdzam, że Murzynowo było gniazdem wodniaków, wspominam z sentymentem każdy pobyt w tamtej okolicy. Ostatnio odwiedziłem Murzynowo od strony wody na s/y Damroka [jacht żaglowy]. Jak skompletuję zdjęcia z tamtej wyprawy, załącze je jako uzupenienie fotoreportażu. Pozdrawiam autora.
        - 04.10.2009 17:40
        • F
          Fidelis
          Okazuje się jak rozproszone jest marynarskie srodowisko, jakie to mile, ze jeszcze weterani pochodzący z Mazowieckiej Wisly , zyją wspomnieniami swojej młodosci, a poniewaz znałem wspomnianych marynarzy w /w artykule .Dodam tylko,ze oprucz Malkowskich , począwszy od kpt Małkowskiego z tyllnokołowca ,,Pomozanin'' zegl byd ,dalej Roman Malkowski kpt Zubr W- 11, dalej Zygmunt Malkowski kpt Koziorozec B-07'' zegl bydg, dalej Stefan Małkowski kpt . m/s ,,Jaworzno'' zegl w-wska pozniej pływal na dziobakach i w- skich Zubrach obecnie mieszka w Płocku. Byli jeszcze kpt J.Szwech, kpt Rozwora , kpt .Fabiszewski, kpt Marian Szatkowski z Rokicia. Jestem starym juz wislakiem ,wychowałem się nad Wisłą i do końca moich dni będę wielbił wislane statki, a nade wszystko ludzi którzy poswięcili się Wisle , mam ich w ciąrz w swojej pamięci. Mam ich spisanych w specjalnym notatniku. pozdrawiam autora iprosze o więcej kpt St. Fidelis z Płocka.
          - 15.10.2009 18:03
          • Piotrek1471
            Piotrek1471
            Niezwykle ciekawy i "wciągający" temat.Poznawczy, napisany ładnym językiem tekst - w połączeniu z fajnymi zdjęciami, w pełni uzasadnia moją skromną ocenę artykułu jako "świetny"
            - 16.10.2009 09:51
            • koj
              koj
              Kapitanie nikt nie przegapił tego pięknego arykułu. Osobiście jestem pod wrażeniem zdolnosci literackich Pana Janusza.
              Tylko jakoś smutno się robi człowiekowi, że na trasie od Sandomierza do Krakowa jest jakaś biała plama.
              Panie Januszu
              Z wyrazami szacunku
              Zbigniew Siedlarz
              - 16.10.2009 13:12
              • Adam Reszka
                Adam Reszka
                Niezawodny Pan Janusz Fąfara znów uraczył nas niecodziennym reportażem ze swej - a raczej żoninej nostalgicznej podróży do "korzennej" miejscowości. Wszystko to jest jak za mgłą, rozczulające i do głębi wzruszające. Przypominam sobie rok 1947, kiedy wracałem do Warszawy drewnianym "kajlakiem"-kanałowką na końcu pociągu holowniczego z "Pomorzaninem", z chorym, starym szyprem. Kiedy prognozowałem dojście tego dnia do Płocka szyper oznajmił, że pomimo wczesnej pory staniemy na noc w Murzynowie, bo kpt. Małkowski zechce zanocować w domu. Oni się wszyscy znali dobrze i doskonale przewidywali zamiary kapitana. A p. kpt. Staszek Fidelis mógłby nam przypomnieć znanych marynarzy z Wisły warszawskiej i płockiej, bo stać go na to.
                Pozdrawiam towarzyszy pokładowych naszego wirtualnego statku - ARes.
                - 20.10.2009 23:43
                • Bosman Jozef
                  Bosman Jozef
                  Fantastyczna lekcja Historii i Geografii.Tekstu nie powstydzili by sie specjaliści od podręczników do tego przedmiotu.Fantastyczny reportarz z doskonałymi fotografiami.Znam kawałek wisły od Gadańska do Kanału Bydgoskiego ale tylsko z wody.Zapewne z lądu nie będzie mi juz dane tego ogladać,więc tym bardziej są cenne dla mnie fantastyczne /jak zawsze/ fotografie wykonane przez P.Janusza.Może nadużyłem tu określenia "Fantastyczne",ale dla mnie cały ten wspaniały artykuł jest FANTASTYCZNY! Śliczne Dzięki Panie Januszu i Moc Pozdrowień również dla Przeuroczej Małżonki.Józef Bosman Feliga.
                  - 21.10.2009 17:21
                  • L
                    larex
                    jestem tu na pokładzie chyba najmłodszy, wiec nie mogę wspominać nikogo z Murzynowa, lecz muszę przyznać że opis tej podroży, mimo że lądowa, jest bardzo ciekawa. Będąc w Murzynowie zastanawiałem się skąd się wzięła jego nazwa - teraz już wiem!
                    Wiosną roku 2009 wraz z Ja Wisłą przepłynąłem ze wsi Basonia do Włocławka wykonując setki o ile nie tysiące zdjęć.
                    Może wielu z was miało większe przygody podczas wielu rejsów Wisłą, ale płynąłem wówczas pierwszy raz i śmiało mogę powiedzieć że to rejs mojego życia.
                    A pod tym linkiem u dołu można zobaczyć co razem z załogą przeżyliśmy i co zobaczyliśmy.
                    http://www.jawisla.pl/index.php?optio...;Itemid=38
                    - 30.10.2009 18:08
                    • przylodz
                      przylodz
                      @larex. Proponuję opublikować swój artykuł na łamach naszego statku. Będziemy ciekawymi czytelnikami.
                      - 30.10.2009 21:11
                      • F
                        Fidelis
                        Kol KRET,codziennie okolo godz 8,00 przepływam Zubrem W-01z pustymi barkami, przez Jordanów do Dobrzykowa ,z kąd zabieram dwie ładowne barki z piaskiem do Plocka i za kazdym razem, wspominam , tych których juz nie ma w sród nas i tych którzy jeszcze depczą ziemię, Zacznę od tych których juz nie ma. Kpt Wacław Kujawa był ostatnim dowódcą hol. m/s ,,WARMIA'',całe jego dlugie zycie , związane bylo z Wisłą i Zeglugą. Słuzbe wojskową odbył we Flocie Pinskiej,był mistrzem w uprawianiu Zeglugi na Wisle, wpociągach holowniczych, a nadewszystko spokojny, opanowany,w lecie zawsze nosił na glowie biały pokrowiec, od marynarskiej czapki.Miał syna bodajze Jozka icórkę Zosie, nieraz widywałem ją na pokładzie Warmi podczas wakacji. Dalej to p. kapitanPiotr Kujawa, plywał w zegludze Bydgoskiej ,na parowym promie ,,WODNIK''w Nieszawie, pózniej na na m/s ,,Tunczyk'',a przed emeryturą na pierwszym bydgoskim Losiu-B-01.Pamietam go , kiedy próbował pchac zestaw, składającysię z dwuch barek 300 tonowych z Bydgoszczy do Gdanska,okazalo się iz Los b-01 był za slaby i zbyt lekki do takiego tonazu , musial niestety furmanic całą trasę.P, Piotr Kujawa,był bardzo rozmowny i sympatycznym człowiekiem ,ktory poswięcił się jak jego brat Wacław wislanej Zegludze,Dalej Roman Kujawa pływał na m/s Mieszko'',i lodołamaczu l/m ,, Lemur'', w R.D.W. iP.B.W.w Płocku, kpt Roman Kujawa był i jest bardzo szlachetny i kolezeenski, dzielący się swoim doswiadczeniem wodniackim z młodszymi kapitanami. Dalej kpt Tadeusz KUJAWA, był pracownikiem w zegl bydgoskiej w latach 70 ych przeniósł się do Zeglugi W-wskiej plywal na Zubrach i Koziorozcach, a po likwidacji zeglugi , przez kilka lat pływał na morskich statkach,po morskim kontrakcie dostał zaproszenie do pracy w P.B.W. PłOCK .kpt T.Kujawa to z krwi i kosci prawdziwy marynarz,będąc na emeryturze, czesto ma oferty od róznych armatorów na wszelkiego rodzaju holunki,Nadzwyczaj skromny opanowanyi kolezenski rzeczno morski marynarz. Teraz kpt Waclaw Białecki pracował w W.Z.E.K.wW-wie na duzej pogłebiarce parowo -kubłowej ,miał ksywę ,,Psiuk'' ,pracowalem z nim,powiem szczerze nie byłem zadowolony ,poprostu było ciezko.Dalej kpt FELIKS Białecki był szyprem na barce pozniej awansował na kpt na ponton plywajcy , na którym zamontowany dzwig chwytakowy wydobywał z dna rzeki Narew kruszywo na budowę zapory w Dębem na Narwi. Ponton nazywal się ,,Tryton''.Lubił grac ze mną w tysiąca.Dalej Białecki Marian pływal na m/s ,,jolanta'' w Gnojnie i Zegrzu na Narwi.Dalej Henryk Bialecki, zelazny sternik z parowców,po ich stopniowej kasacji awansował na Zubra W-06, pózniej do emerytury kapitanował na wa-wskich losiach w płockim porcie woząc wislany piasek.Dalej p.Daniel Mierzejewski kpt beemki gdanskiej ,p. Wierzbicki był prrzystaniowym dworca wodnego wZegludze warszawskiej ,Dalej Leon Mierzejewski był kapitanem na m/s ,,Harnas'', dowodził tez lodołamaczami w P.B.W. wPłOCK,Jakze mógłbym zapomniec kpt Jana Tornowskiego i jego brata Mariana pływali obaj na m/s ,, Zuławy''. Pozniej przyszedł do Zeglugi warszawskiej syn p.Jana Kazimierz Tornowski, plywał równierz za kapitana na warszawskich Zubrach. Dalej z mechaników dobrzykowskich to Bronek Rosołowski Edward Dębowski ,Andrzej Grabowski, Stanisław Rosołowski, Lucjan Mróz , ach bym zapomniał o kapitanie Mierzejewskim z parowego holownika p/s,,DUNAJEC''ina koniec wspomnę o Ryszardzie Wierzbickim , pływałem z nim na Losiu W-05przed laty a w latach 80 tych odbieralismy nowiutkiego Koziorozca w-o2 ze stoczni ,,ODRA''w Szczecinie był dobrym mechanikiem, posiadal równierz patent kapitanski, który wykorzystywał dowodząc Losiem na rzece Labie w CZechosłowacji. Jedną zimę spędzilismy razem na lodołamaczu ,,WYDRA''.Do dzis miło wspominamy tamte lata, kiedy obaj zylismy Zeglugą.Takze panie Zbyszku Dobrzykowsko -Jordanowska WISLA była żywym kapitalem ludzkim dla Zeglug ,dla W.Z.E.K.i R.D.W. pózniej dla P.B.W, w Wa-wie,Plocku ,w SZczecinie i Gdansku takze w Bydgoskiej Zegludze.
                        - 31.10.2009 22:31
                        • K
                          kazette
                          Dziękuje Kapitanie, informacje cenne, wyjaśniły trochę znaków zapytania. Będzie łatwiej pytać na lądzie. Jeśli można to przesyłam za Pana pośrednictwem pozdrowienia dla 623 km. Wisły, mieszkańców i wodniaków, którzy tam pracują. Pozdrowienia dla całej załogi przesyła Zbigniew Kret.
                          - 01.11.2009 13:05

                          Dodaj lub popraw komentarz

                          Zaloguj się, aby napisać komentarz.

                          Ocena zawartości jest dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
                          Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
                          Niesamowite! (3)100 %
                          Bardzo dobre (0)0 %
                          Dobre (0)0 %
                          Średnie (0)0 %
                          Słabe (0)0 %
                          Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
                          Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies