BUŁA.
Fragment książki "Pod naszą i obcą banderą"
To było wiek temu. Polska była krajem socjalistycznym i nic nie zapowiadało, że kiedykolwiek będzie inaczej. Dopiero kilka lat temu skończyłem szkołę i pracowałem w Żegludze Szczecińskiej Rejon Świnoujście (tak się dziwnie nazywał ten armator, dziś po prostu Żegluga Świnoujska). Skończył się sezon letni, odstawiliśmy wodolot "Kometę 5", na którym pływałem jako motorzysta, na kołki (specjalne leże), na kei w Szczecinie i czekaliśmy na jakąś propozycję pracy ze strony dyrekcji.
Zaproponowano mi objęcie stanowiska kierownika maszyn na m/s "Fafik". To był mały prom pasażerski, kursujący między brzegami Świny, w centrum miasta. Był to awans wiążący się ze znaczną podwyżką pensji, więc bez wahania zgodziłem się. Prom znowu nie był taki maleńki. Zabieraliśmy 200 osób i razem z "Filutkiem" oraz innymi ośmioma promami utrzymywaliśmy przeprawę promową. Mimo, że kierownik maszyn to jakby chief mechanik, jednak był to tylko "Fafik". Od czegoś jednak trzeba było zacząć. Wmawiałem sobie, że nieźle zarabiam, co noc jestem w domu i nie muszę tęsknić za lądem jak wszyscy marynarze świata. Co 20 minut inny port i takie tam prowadziliśmy rozmowy wzajemnie się wspierając oraz podtrzymując na duchu.
Pewnego dnia przepływając przez kanał na stronę Warszowa (dzielnica Świnoujścia) musieliśmy przepuścić, płynący ze Szczecina w morze, duży statek PŻM (Polskiej Żeglugi Morskiej) m/s "Generał Świerczewski" (tak mówi prawo. Promy zawsze przepuszczają wchodzące do portu oraz wychodzące w morze statki). Okazało się, że m/s "Generał Świerczewski" nie wychodzi w morze tylko będzie dobijał do nabrzeża przy Kapitanacie.
Dosłownie 20 m od nas, powoli przesuwała się burta tego, w porównaniu z "Fafikiem", kolosa. Wyszedłem na mostek, żeby się mu lepiej przyjrzeć. Na rufie "Generała Świerczewskiego" stała grupka marynarzy gotowych do manewrów dobijania i wtedy usłyszałem wołanie :
- Szczepan ! Szczeepaan ! (Tak mnie nazywano w szkole).
Zacząłem wypatrywać tego co mnie wołał. To był "Buła", starszy ode mnie o rok kolega z TŻŚ. Miał łatwe do zapamiętania nazwisko. Nazywał się mianowicie Grypa. Zdążył mi tylko wykrzyczeć, że postoją dwie doby w Świnoujściu, i żebym do niego wpadł na statek po pracy.
- Jestem IV mechanikiem - zdążyłem jeszcze usłyszeć.
Wieczorem po odstawieniu siłowni na "Fafiku" pobiegłen na "Generała....". Przy trapie jednak, marynarz nie chciał mnie wpuścić twierdząc, że IV mechanika o nazwisku Grypa tu nie ma i nigdy nie było. Dodał, że wrócili z długiego rejsu i gdyby taki był na burcie to napewno by o tym słyszał. Nie dawałem za wygraną, nalegałem, żeby mnie wpuścił bo przecież widziałem "Bułę" jak jego teraz. Podczas tej przepychanki słownej nadszedł na szczęście "Buła", kazał mnie wpuścić a prowadząc do swej kabiny ze speszoną miną zaczął :
- Widzisz Szczepan, studiując na WSM (Wyższą Szkoła Morska) w Szczecinie poznałem dziewczynę z PAM (Pomorska Akademia Medyczna). Pobraliśmy się, jest lekarzem i chce otworzyć własną praktykę. Doszliśmy do wniosku, że nie może nazywać się Grypa. Jak by to brzmiało ? Doktor Grypa ? Kto by się chciał u niej leczyć ? Więc zmieniłem nazwisko, nazywam się teraz Grypiński.
- Alek, jak mogłeś ? Co na to twoja rodzina ?
- Zrozumieli to i nie mów nikomu na statku, że nazywałem się Grypa. Po co ?
Obiecałem go nie zdradzić i zaprosiłem go do siebie, do domu na jutro, na kolację.
- A mogę przyjść z Azorem ?
- A kto to jest Azor ?
-To mój asystent. As. Pan As. A As to pies Ali czyli Azor.
- Jasne, przyjdźcie obaj. Mieszkam na Reja 5/5. Łatwo zapamiętać. Reja 5/5, powtórz.
Powtórzył, posiedzieliśmy chwilę ale, że musiał wracać do siłowni, pożegnaliśmy się obiecując sobie jutro nadrobić czas gadulcem. Czekałem z żoną na nich od 18.00 do 22.00. O mało mnie apopleksja nie potrąciła. Byłem wściekły ale - myślałem - może jakaś awaria i nie mogli przyjść. Następnego dnia poszedłem z pretensjami, obrażony, że nie przyszli. Alek miał do mnie nie mniejsze pretensje, że go wprowadziłem w błąd. Zaczął mówić jak było.
- Najpierw z Azorem wypiliśmy po piwie bo po pracy, na lądzie....rozumiesz. Następnie wzięliśmy butelkę "Jaskóły" (Martinou. Brendy) i poszliśmy szukać twego adresu. Trafiliśmy szybko, jak mówiłeś, na Kochanowskiego 7/7. Dzwonimy. Otwiera jakiś starszy gość w kapciach, w podkoszulku gimnastycznym, wywala na nas gały, twierdząc, że żadnego Szczepana tu nie ma. My w śmiech i się pchamy do środka. Facet trzyma drzwi a my przez niego na zmianę krzyczymy - "Szczepan, Szczepaaan !" - ale ten cholernik nie chciał nas wpuścić. A jaki kłótliwy....Więc teraz łaskawie wytłumacz mi, co ten niechlujny gość robił w twoim domu oraz czemu się tak szarogęsił ?
Popłakałem się ze śmiechu. Niby nie był daleko, pisarz to pisarz. Ale, żeby pomylić Reja z Kochanowskim...."Buła" - fe !
Staszek Szczepański.
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies