Leszek Sosnowski i jego wiślane inspiracje
Trzech ich było – pozostał jeden. Każdy z nich upamiętnił swoją rzekę na swój sposób zupełnie odmienną techniką, ale łączyło ich jedno - ocalić od zapomnienia w formie artystycznej to, co na rzece wtedy widzieli, statki, jakie po nich pływały, porty i przystanie, do których statki te zawijały.
Trzech ich było – pozostał jeden. Każdy z nich upamiętnił swoją rzekę na swój sposób zupełnie odmienną techniką, ale łączyło ich jedno - ocalić od zapomnienia w formie artystycznej to, co na rzece wtedy widzieli, statki, jakie po nich pływały, porty i przystanie, do których statki te zawijały.
Odrę umiłował sobie zmarły w 2000 roku Władysław Telus, absolwent TŻŚ z 1957 roku, jego grafiki upiększały parter budynku Żeglugi przy Kleczkowskiej. Statki na Brdzie uwieczniał zmarły w 2016 roku Jan Tuszyński , artysta samouk wywodzący się ze środowiska szyperskiego, a Wisłę i statki wiślane wziął na „paletę” Leszek Sosnowski, również artysta samouk, który od niedawna zaczął parać się malarstwem w technice olejnej i właśnie jego postaci chcę trochę czasu poświęcić.
Maluje zarówno pejzaże, kwiaty, a motyw wiślany narodził się zaledwie trzy lata temu pośrednio za przyczyną jego hobby – wędkowania. Wiadomo, ryby jak to ryby, raz biorą a raz wcale i tak też podczas takiej „posuchy braniowej” popadł w melancholiczną zadumę, ryby nie biorą, Wisła pusta taka i milcząca...
Wywołał wtedy z pamięci widok wyłaniającego się z za wyspy poniżej Płocka początkowo fragmentu dziobu, później komina i reszty sylwetki statku, jakich wiele doskonale pamięta z lat dzieciństwa. A trzeba powiedzieć, że jego dom rodzinny znajdował się w Jordanowie - na lewym brzegu Wisły powyżej Płocka niedaleko przystani, a w pobliżu na brzegu wiślanej skarpy stała figurka Jana Nepomucena, świętego chroniącego osadę przed powodzią w której mieszkał do toku 1975. I tam też łyknął co nieco bakcyla wiślanego ponieważ ojciec jego po wojnie zatrudniał się jako załogant na wiślanych barkach, pracował w płockiej stoczni i w Rejonie Dróg Wodnych.
Jak już wspomniałem - nieopodal domu rodzinnego była przystań dla statków pasażerskich i statki zmierzające do niej były doskonale widoczne z okien domu, jedyną materialną pamiątką tamtych czasów pozostała stojąca do dziś figurka Jana Nepomucena.
Na krótko przed przejściem na emeryturę zaczął wyszukiwać i kolekcjonować karty pocztowe i fotografie z widokami Wisły i statkami w jej tle. Przez ostatnie trzy lata zgromadził ponad 400 fotografii i kart pocztowych których motywy inspirowały go do malowania, a dodatkowym bodźcem był fakt że wśród jego kolegów w profesji temat żeglugi wiślanej nie jest zbytnio popularny.
Z lat młodzieńczych zapamiętał jak co wieczór około godziny19 dobijał do przystani w Jordanowie statek pasażerski z Włocławka do Warszawy, a na jego powitanie zbierała się spora grupa mieszkańców obserwując kto schodzi i wchodzi na jego pokład co stanowiło miejscową atrakcję. Jeden z mieszkańców Jordanowa miał aparat fotograficzny (a był to rzadki przypadek) i fotografował rzekę, statki przepływające i dopływające do przystani. Niestety, gdy Leszek z kolegą przypomnieli sobie o nim i poprosili o udostępnienie tych zdjęć okazało się że bezpowrotnie zginęły podczas porządkowania strychu.
Oczami wyobraźni wciąż jeszcze widzi trójki parowców płynące w dół rzeki, którą prowadził największy Bałtyk, za nim podążał Dzierżyński i zamykał kolumnę Świerczewski tworząc tym samym niesamowity widok.
Pamięta jak z wracających po tygodniu z Gdańska statków zwyczajowo koło soboty wieczorem od strony Płocka z pokładowych głośników gdy statki były jeszcze niewidoczne roznosił się po wodzie dźwięk najnowszych przebojów z końca lat 60 , a gdy zbliżały się do Jordanowa to można już było zobaczyć roztańczonych wczasowiczów FWP.
Jakżeż młodzież Jordanowska zazdrościła im tego „lepszego, wielkiego świata”. Oświetlone pokłady pulsowały tańczącymi parami a muzyka z głośników niosła się po wodzie już z odległości ponad trzech kilometrów, to były statki z innego świata.
Istniała też linia Warszawa – Włocławek – Warszawa której statki dobijały do przystani w Jordanowie - przystani to może za dużo powiedziane, było to pogłębione miejsce przy brzegu, na którym stała tablica z rozkładem jazdy a obsługiwał ją przystaniowy, którego zadaniem była pomoc przy wydawaniu trapu ze statku, a w nocy wskazywał latarnią miejsce do dobicia statku. I z tych właśnie wspomnień narodziło się przesłanie utrwalenia na płótnie piękna przemijającego czasu, piękna wiślanej parowej floty pasażerskiej. I niechaj trwa ono jak najdłużej.
Opowiadał Leszek Sosnowski
Wysłuchał i opisał Janusz Fąfara
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Żadne komentarze nie zostały dodane.