Beton pływa
Z wód północnej części jeziora Dębie, w okolicy niezamieszkałej wioski Inoujście wystaje z wody niezwykły wrak. Dopiero z bliższej odległości można rozpoznać, że jest to wrak statku. Zdziwienie jest jeszcze większe, gdy okazuje się, że wystający z wody kadłub wykonany jest z... betonu. I w tym momencie rodzi się pytanie: czy to możliwe, że statek z betonu może pływać?
Z wód północnej części jeziora Dębie, w okolicy niezamieszkałej wioski Inoujście wystaje z wody niezwykły wrak. Widziany z daleka od strony wody intryguje swoim niecodziennym wyglądem. Pozbawiony nadbudówek długi kadłub, wystający z wody na wysokość ok. 3 m, może kojarzyć się z pozbawioną roślinności sztuczną wyspą lub tajemniczą, płaską budowlą hydrotechniczną.
Dopiero z bliższej odległości można rozpoznać, że jest to wrak statku. Zdziwienie jest jeszcze większe, gdy okazuje się, że wystający z wody kadłub wykonany jest z... betonu. I w tym momencie rodzi się pytanie: czy to możliwe, że statek z betonu może pływać?
Wrak jest sporych rozmiarów. Ma 90 m długości, 15 metrów szerokości i 6,5 m zanurzenia. Jego kolor jest mieszaniną szarości starego betonu z zielenią nalotu mchów i porostów, a także rdzawego osadu od wody oraz bieli ptasich odchodów.
O tym, że statek nie jest wykonany ze stali, a z betonu najlepiej widać w miejscach potężnych dziur w prawej burcie, które są śladami po wybuchach bomb lub pocisków. W tych miejscach, gdzie beton został skruszony siłą wybuchu i odpadł, odsłonił stalowe zbrojenie tworzące regularną siatkę typowe dla żelbetowych konstrukcji. W dziobowej części burt na wysokości pokładu skruszony beton odsłonił kłębowisko drutów zbrojeniowych.
Od lat wrak betonowego statku wzbudzał sensację głownie wśród żeglarzy i kajakarzy pływających po jeziorze Dąbie. Od kilku lat z zainteresowaniem przyglądają się mu również słuchacze odbywających się na betonowcu koncertów muzycznych. Niektórzy ciekawscy wodniacy podejmują próbę wejścia na jego pokład, ale nie jest to proste. Przy normalnym stanie wody kadłub betonowca wystaje na wysokość ok. 2,5 - 3 m. Łatwiej można tego dokonać przy wyższym poziomie wody, gdy kadłub jest bardziej zanurzony. Do wdrapania się na pokład można wykorzystać elementy zbrojenia w wyrwach. Można też wciągnąć się z łódki dzięki linie z kotwiczką.
Zaskakuje fakt, że pokład jest całkowicie płaski. W większej jego części znajduje się pięć dużych otworów prawdopodobnie na luki ładunkowe oraz do montażu nadbudówek, a także kilkanaście mniejszych otworów przygotowanych dla instalacji pokładowych, których obecnie brak. Wnętrze wraku zalane jest wodą do wysokości lustra jeziora.
Na jednej z burt widnieje wymalowany białą farbą napis "U. Finsterwalde". To skrót od Urlich Finsterwalde - imienia i nazwiska znakomitego niemieckiego inżyniera okrętowego. W czerwcu 1942 roku Hitler utworzył na terenie Trzeciej Rzeszy specjalny komitet, zwany "Sonderausschuss Betonschiffbau", którego zadaniem było zorganizowanie produkcji statków z betonu np. tankowców służących do transportu paliw płynnych. Na jego szefa powołał właśnie inżyniera Urlicha Finsterwalde.
Powodem, dla którego hitlerowcy zamierzali w trakcie II wojny światowej uruchomić seryjną produkcję statków z betonu, był brak surowców. Szczególnie chodziło o zastąpienie stali innym surowcem, która w pierwszej kolejności wykorzystywana była do produkcji uzbrojenia. Do budowy betonowców zużywano znacznie mniej stali, niż w przypadku tradycyjnych statków. Dzięki temu idea ich produkcji szybko zyskała aprobatę najwyższych władz III Rzeszy, w tym samego Hitlera.
Budowa tego typu jednostek była prosta i znacznie tańsza, choć trwała stosunkowo długo, bo około roku. Betonowe tankowce pływały głównie na zachodnim Bałtyku eksploatowane przez niemieckiego armatora - Luuberl & Co. Reederel. Były one wykorzystywane do przewozu paliw syntetycznych pochodzących z Hydrierwerke Politz, fabryki paliw syntetycznych w Policach.
W okresie powojennym na wybrzeżu było kilka betonowców. Siostrzana jednostka, tankowiec "Karl Finsterwalde" spoczywa obecnie na dnie Morza Bałtyckiego w okolicach Wisełki na wysokości klifu Wolińskiego. Inny, niewykończony, choć pływający, betonowiec znaleziono po wojnie w świnoujskiej stoczni remontowej w Czajczynie.
W latach 70. płetwonurkowie odnaleźli betonowy kadłub w pobliżu bazy nurkowej "Dive – Devil" na jeziorze Ińsko, najpiękniejszym krajobrazowo jeziorze Pomorza Zachodniego. Do tej pory jest on atrakcją pasjonatów nurkowania.
Wrak kolejnej jednostki z betonu aż do 1974 r. stał na plaży w Bobolinie koło Darłowa jednak ostatecznie został wysadzony w powietrze. Podobno po wojnie w dokach w Darłowie znajdowały się jeszcze dwa betonowe statki, ale po przekazaniu tych terenów Polakom przez Rosjan śladu po nich już nie było. Do dziś nie wiadomo co się z nimi stało.
Jeszcze ok. 20 lat po wojnie w niemieckich portach. m.in. w Hamburgu pływały betonowe barki. Prawdziwymi perełkami dla miłośników statków są jednak dwa betonowce znajdujące się w niemieckich muzeach morskich. W Muzeum Budowy Statków w Rostocku można obejrzeć jednostkę o nazwie Capella (zdjęcie powyżej), a w Muzeum Żeglugi w Bremerhaven znajduje się żelbetowy holownik zbudowany w 1920 roku (zdjęcie poniżej).
Nie tylko Niemcy budowali statki z betonu. Robili to także Amerykanie, Holendrzy, Norwegowie, Włosi i Anglicy. Ich produkcja nasilała się głównie podczas I i II wojny światowej.
Pierwszą betonową łodzią była jednostka wybudowana w 1848 r. na południu Francji przez Josepha-Louisa Lambota i zaprezentowana na Wystawie Światowej w Paryżu w 1855 r.
Hitlerowcy budowali z betonu zarówno duże frachtowce o pojemności 3000, 3200 i 3780 ton, jak również małe jednostki o pojemności 300 ton, charakteryzujące się małym zanurzeniem i przeznaczone do rozładowania statków lub dowozu towaru w płytsze miejsca np. ujście rzek, a także barki bez napędu o pojemności 180, 700, 800 i 1000 ton.
Ich produkcję uruchamiano w różnych prowizorycznych stoczniach m.in. w Darłowie i Świnoujściu. Najwięcej betonowców wybudowano prawdopodobnie w Rügenwalde, czyli Darłowie. Teren, na którym budowano statki z betonu ogrodzono wysokim murem. Do pracy zwieziono jeńców i robotników przymusowych. Wykopali oni dwa suche doki, w których budowali drewniane łupiny odwrócone do góry dnem. Na gotową konstrukcję z drewna, nakładano zbrojenie ze stalowych prętów, a następnie natryskiwano je warstwami betonu. Powstałą w ten sposób skorupę wzmacniano poprzecznymi grodziami. Do końca wojny udało się zbudować i wcielić do służby kilka betonowych jednostek. Większość z nich została zniszczona w wyniku przede wszystkim bombardowań aliantów. Wspomniany wcześniej tankowiec "Karl Finsterwalde" był wykorzystywany m.in. do obsługi fabryki paliw syntetycznych w Policach.
W marcu 1945 r. zastał on zbombardowany przy nabrzeżu półwyspu Kosa w Świnoujściu w trakcie dywanowego nalotu 650 amerykańskich bombowców na tutejszy port. Gdy nadciągały wojska radzieckie, wrak betonowca postanowiono wykorzystać do blokady toru wodnego prowadzącego do Szczecina. Podniesiono go, przeholowano i zatopiono w zakolu kanału Piastowskiego.
Po zakończeniu wojny "Karl Finsterwalde" został przeholowany kilometr w górę rzeki i osadzony na dnie, niedaleko przystani karsiborskiej. W latach 60. wrak krótko przebywał na wodach Starej Świny, po czym przeholowano go na Zatokę Pomorską i zatopiono w rejonie Świdnej Kępy (koło Wisełki) blisko klifowego wybrzeża, na głębokości około 8-10 m. Przy niskim stanie morza jego pokład jest częściowo widoczny i można zobaczyć jak przez jego pokład przelewają się morskie fale.
Frachtowiec Urlich Finsterwalde prawdopodobnie nigdy nie został wykończony. Jego kadłub przeholowano z Darłowa do stoczni w Świnoujściu w celu jego wyposażenia. W 1944 r. w trakcie bombardowania został on uszkodzony. Pod koniec wojny wycofujący się Niemcy osadzili go na krawędzi toru wodnego.
Po wojnie istniał projekt zagospodarowania wraku na kompleks rekreacyjno-basenowy z kawiarnią i restauracją, jednak nigdy do tego nie doszło. W latach 60., po prowizorycznych naprawach, jednostkę podniesiono z dna i przeholowano kilkaset metrów w głąb jeziora. Tam betonowiec zaczął tonąć i osiadł na płyciźnie.
Betonowiec z jeziora Dąbie mógłby być ciekawą atrakcją turystyczną, ale jest mało rozreklamowany i stanowi atrakcję głównie dla wodniaków. Od dwóch lat turyści mogą podpłynąć do betonowca niewielkim stateczkiem pływającym z przystani żeglarskiej w Lubczynie i obejrzeć go z bliska. Taka atrakcja kosztuje jedynie 8 zł.
W okresie wakacji w ostatnich latach betonowiec jest okazjonalnie przekształcany w nietypową scenę muzyczną. Słuchaczami koncertów są turyści, którzy przypływają w jego pobliże na statkami białej floty. Koncerty są bezpłatne, a jedyny wydatek to koszt ok. 50 zł za transport statkiem.
Muzykowanie na betonowcu zaczęło się w 2009 r., kiedy to odbył się koncert w ramach szczecińskiego Boogie Brain Festiwal. Wieczorne występy tworzyły szczególną atmosferą. Stonowanej freejazzowej muzyce towarzyszyły pokazy tancerzy z pochodniami. Uczestnicy imprezy mieli też wyjątkową możliwość obserwowania Szczecina z niecodziennej perspektywy.
W lipcu 2010 r. miał tu miejsce koncert zatytułowany "Chopin na betonowcu", w ramach którego wystąpili m.in. Tymon Tymański, Karol Pospieszalski, Antoni Gralak, Ola Rzepka, Jim Black i Chris Speed. W imprezie tej wzięło udział ok. 1300 osób. 500 osób przypłynęło statkami pasażerskimi białej floty. Resztę stanowili pasażerowie ok. 130 żaglówek i motorówek.
W 2011 r. na wraku betonowego statku odbył się koncert muzyki elektronicznej z projekcjami na ekranie, pokazami pirotechnicznymi i efektami świetlnymi. Miejmy nadzieję, że to nie koniec kariery betonowca.
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies