Warta i ekologia - cz.I
Artykuł opublikowany na łamach portalu "Moje Miasto Gorzów Wlkp." autorstwa Jurka Hopfera - kapitana zabytkowego lodołamacza "Kuna", vice przewodniczącego Związku Polskich Armatorów Śródlądowych, absolwenta TŻŚ we Wrocławiu.
O Warcie, hydrologii, locji rzek, zjawiskach powodziowych i ochronie przeciwpowodziowej. Na początek trochę encyklopedycznych wiadomości o rzekach i ich charakterystyce. Z uwagi na teren, po którym płyną i charakter przepływów rozróżniamy rzeki górskie, górsko-nizinne i nizinne.
Rzeki górskie na całej swej długości płyną w terenie górskim, gdzie występują duże spadki podłużne koryta i związane z tym stosunkowo duże prędkości prądu wody. Z uwagi na skalisty teren przyległy do koryta rzeki i małe wsiąkanie wody w grunt, występują w tych rzekach duże co do wartości i szybkie w czasie zmiany stanów wody.
Rzeki górsko-nizinne to takie, których górny bieg znajduje się w terenie górskim i tam mają wszystkie cechy rzeki górskiej a bieg środkowy i dolny - w terenie nizinnym. Wahania stanów wody są, szczególnie w odcinku środkowym, stosunkowo duże i szybko przebiegające, na co ma wpływ odcinek górny. Taki charakter mają dwie największe rzeki w Polsce Wisła i Odra.
Rzeki nizinne na całej długości płyną przez tereny nizinne, mają prędkość prądu wody zdecydowanie mniejszą, choć na niektórych odcinkach - z uwagi na zróżnicowanie spadków podłużnych - prędkości te mogą być różne. Na rzekach nizinnych wahania stanów wody przebiegają wolniej, ale za to trwają dłużej.
Warto na to zwrócić uwagę, ponieważ Warta w Gorzowie ma charakter rzeki nizinnej. Spadek podłużny koryta stopniowo maleje, prędkość prądu wody też. Maleje również zdolność wody rzecznej do wykonywania pracy i unoszenia lub wleczenia rumowiska. Następuje też jego osadzanie w postaci mielizn.
Niedaleko, 11 kilometrów powyżej Gorzowa - w Santoku, Warta przyjmuje do swego koryta wodę z innej, stosunkowo dużej, rzeki nizinnej - Noteci. Ma to duże znaczenie dla Gorzowa, bowiem woda ta w krótkim czasie znajduje się w Gorzowie, jest jej dużo i nie można jej wpływu na poziom wody w Gorzowie w żaden sposób osłabić.
Noteć ma większy wpływ, na to co dzieje się w Gorzowie, niż się to na co dzień uświadamia. Woda z Noteci, jeżeli jest jej mało i fale się nie nałożą, może pomóc Gorzowowi uporać się z powodzią. Tak było w maju i na początku czerwca. Wówczas małe stany wód w Noteci nas, można zaryzykować takie sformułowanie, uratowały. Teraz jednak doszło do takiej sytuacji, że i w Warcie, i w Noteci w jednym czasie stany były wysokie, co sytuację w Gorzowie pogorszyło. Najgorsze jest to, że ta sytuacja będzie jeszcze przez jakiś czas trwać, ponieważ cała Warta, na całej długości, ma wysokie stany wód. Balansujemy zatem, mimo obniżania się stanów wód, na cienkiej linie.
Na dalszy rozwój sytuacji największy wpływ będzie miała teraz pogoda. Z naszego - nas, mieszkańców miasta, a w szczególności Zawarcia i Zakanala - punktu widzenia najkorzystniejsza byłaby długa i umiarkowanie mroźna zima. To dlatego, by te masy śniegu leżące na brzegach zbyt szybko nie spłynęły i żeby ta woda, która jest w korycie, odpłynęła i zrobiła miejsce dla nieuniknionego przyboru na wiosnę. Gdzieś ten śnieg musi spłynąć. Ile śniegu jest u nas, to mniej ważne. On spłynie w dół. Dla nas najważniejsze jest, ile śniegu leży na południe od Konina, Sieradza aż do Częstochowy, ale też poniżej Poznania, ponieważ ten śnieg, w postaci wody do nas dojdzie. Ważne jest także, w jakim tempie proces topnienia mas śnieżnych będzie następował. Na razie każdy wariant jest możliwy.
Cały teren między Santokiem a Kostrzynem nad Odrą to zbieg trzech stosunkowo dużych rzek, które przy równoczesnym nałożeniu się fal powodziowych mogą być niebezpiecznie. Warta musi zatem przyjąć i przepuścić przez Gorzów wodę ze swego koryta, spływającą z dużego obszaru od Częstochowy przez Sieradz, Koło, Konin, Poznań, co daje prawie 1/3 obszaru Polski, oraz z Noteci, zbierającej wodę ze środkowego Pomorza i północnej części Wielkopolski. Dlatego teren ten zabezpieczono na taką ewentualność budując cały system urządzeń wodnych, mających chronić tereny przywodne przed bezpośrednim zalaniem i podnoszeniem się wód za wałami. Zbudowano wały przeciwpowodziowe i wydzielono tereny przeznaczone do zalania - poldery, zarówno na Noteci jak i na Warcie, a także u zbiegu Warty i Odry - tworząc basen słoński.
Ze względu na układ koryta Warty cały system wykonano na lewym, niskim brzegu rzeki. Prawy stanowią bowiem wysokie moreny w ciągu pradoliny toruńsko - eberswaldzkiej, odchodzące, w miarę zbliżania się do Odry, w kierunku północno - zachodnim, by przekroczyć ją w okolicy Czelina i Gozdowic. Dlatego lewy wał przeciwpowodziowy odchodzi poniżej Borka w lewo, tworząc polder w rejonie Santoka, następnie dochodzi do Gorzowa, stopniowo się zawężając, ale szerokość doliny jest mniej więcej taka sama, bo na wysokości Czechowa teren po prawej stronie się rozszerza, a wał przeciwpowodziowy stanowi nasyp toru kolejowego. Szerokość doliny zmniejsza się nieco praktycznie na granicy Gorzowa, w rejonie mostu Lubuskiego, ale tu z kolei zaczyna się Kanał Ulgi, który zaczyna pracować przy stanie wody powyżej 450 cm na wodowskazie w Gorzowie i przejmuje część wody z Warty, odprowadzając ją z powrotem do koryta głównego w 49 km rzeki, tj. na wysokości wsi Jeże.
Takie kanały mają prawie wszystkie miasta nad Wartą, co wskazuje na to, że w Prusach sprawy ochrony przeciwpowodziowej traktowano poważnie. Ponieważ tereny na lewym brzegu Warty są położone nisko i przez to narażone są na podtopienia przez wody gruntowe i podsiąkowe, wykonano system kanałów, rowów melioracyjnych i pompowni, aby za ich pomocą móc regulować poziom wody. W razie wystąpienia stanów wysokich w Warcie i stagnowania jej przez czas dłuższy, wody zza wałów ochronnych miały być pompowane do koryta rzeki, zaś przy stanach niskich w korycie Warty i groźby przesuszenia terenów przyległych istniała możliwość nawodnienia. Z tym jednak, że oprócz rowów na tym terenie znajdowały się stawy, zbiorniki oraz oczka wodne w zagłębieniach. Były to ważne elementy tego, co nazywamy małą retencją. Duża część tych małych, naturalnych zbiorników zniknęła po wojnie zasypana, aby pozyskać tereny budowlane. Opowiadano mi np. że w miejscu, gdzie stoi obecnie Szkoła Podstawowa nr 4 był staw, który został zasypany. W jego miejsce zbudowano budynek szkolny, który jednak przy podwyższeniu stanów wód gruntowych ma problemy. Natura lubi się bowiem upomnieć o swoje i nie wystarczy czegoś zasypać, podsypać lub podwyższyć. Taki to właśnie, wewnętrznie ze sobą powiązany i logiczny, oparty o obliczenia hydrologiczne, system wykonano naprzełomie XIX i XX wieku.
Tereny przeznaczone do zalania miały być wykorzystane rolniczo, jako pastwiska i łąki. Na Zawarciu i Zakanalu, jako przedmieściu ówczesnego Landsberga, z uwagi na potencjalne zagrożenie powodziowe, mimo sprawnego systemu melioracyjnego, tereny nie były przeznaczone do gęstej zabudowy mieszkaniowej, ale raczej wyznaczono im funkcję przemysłowo-składową lub rolniczą. Dowodem na to jest dzisiejsza ulica Strażacka, która ma typowo wiejski typ zabudowy.
Należy też wspomnieć, że na terenach potencjalnie narażonych na podtopienia obowiązywał inny system zabudowy. Domy budowane na tych terenach nie miały piwnic, a jeżeli miały, to na poziomie zerowym, na powierzchni ziemi, zaś do mieszkania wchodziło się po kilkunastu stopniach. Jeżeli uwzględnimy fakt, że mieszkania ogrzewane były piecami, zalanie lub podtopienie takich domów nie wyrządzało zazwyczaj wielkich szkód ani osobowych, ani materialnych. Sam mieszkam w takim, mającym co najmniej 150 lat, domu.
Ciekawy system ochrony przeciwpowodziowej zaobserwowałem na Noteci w rejonie Drezdenka. Otóż powyżej miasta, położonego na niskim terenie, biegnie nieczynna już linia kolejowa z Krzyża do Skwierzyny. Linię tę poprowadzono wysokim nasypem na ukos szerokiej na lewym brzegu rzeki doliny. Stworzyło to naturalną osłonę - wał przeciwpowodziowy - powyżej miasta. Co ciekawsze, w samym korycie rzeki, pod mostem kolejowym, są ślady po segmencie pozwalającym ograniczyć przepływ, a może - ze względów militarnych - także pozwalające zalać celowo tę część doliny. Na wspomnianym terenie było tylko kilka gospodarstw, które w razie groźby zalania dało się stosunkowo łatwo ewakuować. Dzisiaj pobudowano tam wiele budynków, choć trzeba przyznać, że miasto nie rozwija się w tamtym kierunku.
Jak już wspomniałem, w nasypie, którym biegnie linia kolejowa, jest tylko jeden wiadukt, pod którym biegnie droga z Drezdenka do Krzyża. Na ścianach stanowiących przyczółki są ślady po prowadnicach do szandorowania, czyli zablokowania przepływu wody belkami podobnymi do podkładów kolejowych. W ten sposób uszczelniano ten wiadukt, odcinając wodzie możliwość bezpośredniego zalewania miasta. Widzimy więc, że system, podkreślam, system ochrony przed powodzią został na naszym terenie zbudowany i zapewne po wojnie, kiedy dokonała się tutaj wymiana ludności, pomijając oczywiście uszkodzenia wojenne, jeszcze istniał. System ten został na skutek braku robót konserwacyjnych i odtworzeniowych zniszczony.
Proces degradacji zaczął się w latach siedemdziesiątych XX wieku. Każda kolejna reorganizacja służb administracji wodnej, zamiast poprawiać, pogarszała istniejący stan. Na analizę, dlaczego tak się dzieje, przyjdzie czas nieco później, gdy będzie mowa o administracji w szeroko pojętej gospodarce wodnej.
Z punktu widzenia ingerencji człowieka rozróżniamy rzeki nieuregulowane, rzeki uregulowane oraz rzeki skanalizowane. Regulacja rzek polega na koncentracji koryta, odcinaniu bocznych ramion, umacnianiu brzegów i regulacji przebiegu nurtu budowlami regulacyjnymi-ostrogami, popularnie zwanymi główkami. Rzeki skanalizowane to te, których koryto postopniowano, budując stopnie wodne z zaporami albo jazami, jako urządzeniami piętrzącymi i śluzami zapewniającymi możliwość pokonywania stopnia wodnego przez statki.
Na kanałach oraz wszędzie tam, gdzie ze względów hydrologicznych trzeba wodę oszczędzać, buduje się systemy oszczędzania wody w postaci wielostopniowych zbiorników, do których wpuszcza się część wody podczas śluzowania, umożliwiając tym samym wielokrotne korzystanie z tej samej wody podczas śluzowania.
Na Kanale Gliwickim oraz - bliżej nas - na stopniu wodnym w Eisenhuettenstadt, na drodze wodnej Sprewa-Odra, zastosowano np. śluzy podwójne, gdzie podczas śluzowania w jednej komorze, część wody upuszcza się do drugiej komory oszczędzając 50% wody.
Tych rozwiązań technicznych jest więcej. Z kolei tam, gdzie w grę wchodzą duże różnice poziomów, stosuje się podnośnie statkowe. Są to wanny, podwieszone na linach, jak w nieodległym od nas Niederfinow koło Eberswalde, bądź podparte od dołu i działające na zasadzie zatapianych i opróżnianych kesonów, jak na podnośni Rothensee nad Łabą, koło Magdeburga. Tę ostatnią widać przejeżdżając w kierunku zachodnim mostem nad Łabą, w ciągu autostrady A2, po prawej stronie.
Koryto rzeczne to efekt erozji, czyli działania płynącej wody na grunt po którym płynie. W zależności od tego w jakim kierunku erozja działa mamy do czynienia z erozją wgłębną, w wyniku której koryto się pogłębia, boczną - w wyniku której rzeka meandruje, tworzą się zakola i erozją wsteczną, którą obserwujemy wszędzie tam, gdzie woda spada z pewnej wysokości. Ta ostatnia występuję najczęściej na rzekach górskich, chociaż jej niekorzystne efekty są widoczne również tam, gdzie w wyniku regulacji zbudowano jazy -urządzenia piętrzące wodę. Ciągłe oddziaływanie spadającej wody powoduje rozmywanie podstawy, tworzenie się nawisów, ich obrywanie, w wyniku czego wodospady cofają się w górę rzeki.
Znajomość tego zjawiska pozwala nam zrozumieć głośny od wielu lat w Polsce problem stopnia wodnego we Włocławku, na Wiśle, któremu na skutek erozji wstecznej grozi zawalenie. Po prostu erozja wsteczna powoduje osłabianie podstawy tamy i znoszenie gruntu w dół rzeki, co z kolei powoduje wypłycenie koryta rzeki poniżej zapory. Aby ten efekt osłabić i poprawić stabilność stopnia we Włocławku, konieczne jest wybudowanie w okolicach Nieszawy i Ciechocinka drugiego stopnia wodnego, którego spiętrzona w górnym stanowisku woda - cofka, obniży wysokość spadu, podeprze od strony dolnej wody samą budowlę oraz osłabi działanie erozji wstecznej na tym stopniu wodnym. Podobny efekt erozja wsteczna wywołuje wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z ostatnim stopniem wodnym.
Na Odrze jest to stopień w Brzegu Dolnym, który też jest zagrożony. Jego katastrofie ma zapobiec stopień w Malczycach, którego budowa wlecze się niemiłosiernie, jest bez litości, pod różnymi pozorami, blokowana przez środowiska ekologiczne.
Produktem erozji jest rumowisko rzeczne, w zależności od prędkości prądu wody wleczone, skaczące lub unoszone. W dolnym, naszym, gorzowskim odcinku rumowisko stanowią wleczone przez wodę żwiry i piaski. Na prędkość prądu wody w korycie rzecznym Warty na dolnym odcinku, oprócz spadku podłużnego, ma wpływ szerokość koryta oraz stan zabudowy regulacyjnej.
Zgodnie z równaniem Bernoulliego, ilość cieczy przepływającej przez różne przekroje rzeki jest stale ta sama, zmienia się tylko jej prędkość przepływu.
W rzece uregulowanej, o skoncentrowanym korycie i trasie regulacyjnej, ruch rumowiska w korycie powinien odbywać się w sposób sterowany, założony, obliczony i zaprojektowany. Nurt przekłada się na odcinkach prostych z brzegu na brzeg, na zakolach, pod wpływem działania siły odśrodkowej - zawsze przy brzegu wklęsłym. W miejscach poza nurtem, gdzie prędkość wody maleje, następuje osadzanie rumowiska w postaci mielizn. Na brzegu wypukłym zakola osadza się odsypisko - klasyczne znajduje się w Gorzowie w km 57, czyli tam, gdzie była plaża miejska a obecnie znajduje się Klub Sportowy Admira. Przy niskich stanach wód odsypisko to widoczne jest do połowy koryta Warty, ale w drugiej połowie szerokości koryta, od strony dawnej stolarni, głębokość sięga 4 metrów. Przy przejściu z zakola w zakole, a także na dłuższych odcinkach prostych tworzą się przemiały, jako leżące w poprzek koryta mielizny. Takie przemiały mamy u nas w rejonie km 53-54, tj. na wysokości osiedla Słonecznego a także, powstałe w ostatnim czasie, na odcinku powyżej i poniżej mostu Staromiejskiego, najprawdopodobniej na skutek posadowienia filara mostu Lubuskiego na lewym brzegu rzeki, przez co zakłócony został swobodny przepływ wody przy lewym brzegu i zmienione warunki osadzania odsypiska przy Admirze.
Zjawisko to zostało zaobserwowane stosunkowo niedawno i jest odczuwane przy niskich stanach wody przez gości zabytkowego lodołamacza KUNA, kiedy statek ominąwszy odsypisko przy Admirze musi się przebijać przez piasek leżący w środku koryta na kolejnych przemiałach. Tego jeszcze kilka lat temu nie było. Odcinek ten ciągnie się do mostu kolejowego, gdzie wpływająca Kłodawka też zakłóca swobodny ruch wody w Warcie. Nie jest to zjawisko spektakularne, ale o tyle ważne, że miejsca wypłycone są miejscami potencjalnego tworzenia się zatorów lodowych.
Na rzece nieuregulowanej lub uregulowanej ale ze zdewastowaną zabudową lodu tworzy się więcej, a także przybywa miejsc zatorowych. Te bowiem tworzą się najchętniej w miejscach płytkich. Dlatego na nieuregulowanej Wiśle lodu i problemów z nim związanych było zawsze więcej niż na Odrze, w czasie, gdy ta rzeka była jeszcze w dobrym stanie technicznym. Ostatnio jednak zaczynają się mnożyć sytuacje zagrożenia także na Odrze środkowej w rejonie, a to Cigacic, a to Nowej Soli, co jest, moim zdaniem, symptomem, że stan koryta Odry jest tak zły, że zaczyna to szkodzić zjawiskom w niej zachodzącym.
Czym byłoby zbudowanie się zatoru lodowego w środku miasta, w czasie, gdy lodu w korycie jest dużo, można sobie wyobrazić, szczególnie w kontekście tego, co się obecnie dzieje w Gorzowie.
Postulowana przez najbardziej radykalne środowiska ekologiczne renaturyzacja koryta rzecznego to likwidacja zabudowy regulacyjnej i pozostawienie rzeki samej sobie. Podobnych poglądów w Europie nie brakuje. Różnica polega na tym, że wszędzie, poza Polską, rządy uznają takie poglądy jako mieszczącą się w demokracji wolność posiadania różnych poglądów, a ludzie znający problematykę pukają się wymownie w głowę. W Polsce najbardziej radykalni przeciwnicy regulacji rzek i wszelkiej działalności ludzkiej w rzekach zostają wiceministrami bądź doradcami kolejnych ministrów środowiska, a ich poglądy stały się podstawą polityki resortu w zakresie gospodarki wodnej. Jest to wygodne, ponieważ wystarczy nic na rzekach uregulowanych nie robić, nie utrzymywać, nie remontować zabudowy regulacyjnej, a rzeka zrenaturyzuje się sama.
Resort w przewrotnym sensie ma rację. Brak działań utrzymaniowych na rzekach uregulowanych to pewny na 100 proc. efekt w postaci renaturyzacji koryt rzecznych i spokój z ekoterrorystami. W ten sposób, za nasze, pochodzące z podatków pieniądze, ekolodzy - ekstremiści sprawdzają, także na naszej skórze, swoje obłędne teorie.
Zapyta ktoś, co ma mój wywód do obecnej sytuacji na Zawarciu i Zakanalu. Ano ma. Warta uregulowana w końcu XIX wieku miała głębokości tranzytowe szlaku żeglownego na odcinku od Santoka do Kostrzyna, przy średniej niskiej wodzie, na poziomie 180 cm. Stan średniej niskiej wody na wodowskazie w Gorzowie wynosił wówczas też 180 cm. Głębokość tranzytowa, to najmniejsza głębokość na danym odcinku drogi wodnej w danym czasie. Jest podstawą planowania rejsów na drogach wodnych.
Dzisiaj średnia niska woda w Gorzowie wynosi ok. 210 cm, sądząc po wzroście średniej, średniej wody, a więc wzrosła o ok. 30 cm. Ale "Kuna", która jest na naszym odcinku najlepszym probierzem tego, co się w korycie rzeki dzieje, która mogłaby ze swoim, wynoszącym 160 cm zanurzeniem, bez przeszkód pływać na początku XX wieku przy stanie średniej niskiej wody, dzisiaj nie może wypłynąć przy stanie wody 220 na "wodowskazie Gorzów".
Mamy 40-50 cm różnicy. O tyle mniej więcej podniosło się dno rzeki na skutek zdewastowanej zabudowy regulacyjnej i zakłócenia ruchu rumowiska rzecznego. Mówiąc ludzkim językiem, w takim stopniu zapiaszczyło się koryto, podnosząc poziom dna. A jak dno się podniosło, to od tego podniesionego dna należy liczyć wszystkie wysokości w urządzeniach przeciwpowodziowych, także wałach ochronnych. Inaczej mówiąc, wały, choć ich korony znajdują się na tym samym poziomie, są relatywnie niższe. Odpowiednio do tego podwyższonego dna i podniesionych średnich stanów wód będzie, na zasadzie naczyń połączonych, wzrastać poziom wód gruntowych na terenach depresyjnych lub nisko położonych w tych właśnie przez mnie wymienionych dzielnicach Gorzowa. Tu znajdujemy również odpowiedź na pytanie, dlaczego w ostatnim czasie, a szczególnie w tym mokrym roku, stosunkowo niewielkie deszcze powodowały niewspółmierne przybory wód. Bo wodzie pozostaje mniej miejsca w korycie rzeki.
Nie jestem katastrofistą, ale jeżeli dodamy do tego, że tej wody coraz więcej i gwałtowniej spływa z ulic i utwardzonych terenów miejskich, których ciągle przybywa, co nazywa się efektem urbanizacyjnym w hydrologii, to każdy sobie oszacuje, że przepływy będą większe, przynajmniej okresowo. W rzece powstaje efekt rury, a przebieg zjawisk będzie coraz gwałtowniejszy.
Niektórzy, pewnie dla zamydlenia oczu, próbują winę za ten stan rzeczy zwalić na globalne ocieplenie. Jest to dobre słowo - wytrych, zdejmujące z nas odpowiedzialność za świat, w którym przyszło nam żyć. Ze szczególną ostrością widać to na środkowej Wiśle, która jest uregulowana tylko w granicach miast. Ile powodzi miała środkowa Wisła w tym roku?
Wysoką cenę będziemy płacić, a właściwie płacimy, już wszyscy. Każdy, choćby najlepszy projekt jest z miejsca oprotestowywany przez środowiska ekologiczne pod tytułem: nieuzasadniona i szkodliwa ingerencja w środowisko. Robi się wszystko, aby tylko go utrącić lub przeciągnąć procedurę jak się da najdłużej. Interes społeczny nie gra tu roli, bowiem, jak zresztą napisał jeden z respondentów Gazety Lubuskiej w komentarzu do mojego artykułu, są oni, ci ekoterroryści, we własnym mniemaniu, strażnikami prawa europejskiego. W tym sensie są oczywiście wyżej w hierarchii społecznej od nas, zwykłych obywateli. Bo oni wiedzą, co jest dla nas lepsze.
Urodziła nam się nowa kasta, kasta kapłanów środowiska, z którymi dyskusji nie ma. Bo, jak wyżej, oni do dyskusji nie są gotowi i gotowi być nie muszą. Oni wiedzą lepiej, a my mamy słuchać. Ze smutkiem muszę przyznać, że ta kasta urodziła się przy naszej bierności, bośmy chcieli być poprawni politycznie, bośmy myśleli, że da się dyskutować wymieniając argumenty, bo sprawy środowiska, rzeczywiście zaniedbane w przeszłości, nie tylko w Polsce, stały się modne, bo zaczął obowiązywać nowy kanon społeczny, że jeżeli ktoś próbował krytykować jakieś posunięcia wbrew opinii ekologów, z miejsca był odsądzony od czci i wiary, jako nieekologiczny,bez mała, wróg społeczny. A być ekologicznym znaczyło i znaczy jeszcze dziś - być modnym.
Muszę przyznać, że te trzy słowa: strażnicy prawa europejskiego rozgrzały mnie do białości. Tego jeszcze nie słyszałem, choć z racji moich zainteresowań zawodowych spotykałem się z ekologami dość często i na różnych forach. Słyszałem od lat z resortu środowiska, że nie można czegoś zrobić, bo nam zabraniają, a to Dyrektywa Wodna, a to Dyrektywa Powodziowa, a to wreszcie Natura 2000, w której tworzeniu, zresztą, osobiście, jako członek Komitetu Ochrony Środowiska, Samorządu Terytorialnego i Planowania Regionalnego Rady Europy brałem udział. To, co zrobiono w Polsce z tymi, w gruncie rzeczy przyjaznymi ludziom, opartymi o zasadę zrównoważonego rozwoju, aktami prawa europejskiego, budzi zgrozę.
Te same dyrektywy obowiązujące w całej Unii Europejskiej, traktowane są tam jako reguły określające rozsądne korzystanie ze środowiska i nie wykluczają działalności mającej na celu utrzymanie rzek uregulowanych we właściwym stanie, nie wykluczają rozwoju dróg wodnych, postulują raczej rozwagę przy planowaniu inwestycji w niektórych obszarach. Otóż te same dyrektywy w Polsce zostały wprowadzone, pod naciskiem ekstremalnych środowisk ekologicznych, jako kajdany, wiążące ręce wszystkim i we wszystkim. A jak się już ktoś z jakimś projektem, z wielkim mozołem przebije, to okazuje się, że haracz płacony tym środowiskom za wszelkiego rodzaju ekspertyzy, z których nic nie wynika, czyni rzecz wręcz nieopłacalną.
I wracamy do punktu wyjścia. Renaturyzujemy pod kierunkiem mądrali, którzy z tego procederu całkiem dobrze sobie żyją. Bo kto robi te kosztowne ekspertyzy nie muszę chyba tłumaczyć, oczywiście ci, którzy lepiej się na tym znają i lepiej wiedzą, patrz wyżej. Na portalu: www. żegluga śródlądowa wczoraj, dziś i jutro, co i raz wychodzą takie, albo i lepsze kwiatki.
O ekologii, a szczególnie o ekologach można długo i ciekawie. Jak człowiek pojeździ, a raczej popływa, po Europie i pogada z tym i owym, to się może różnych rzeczy nasłuchać. W Berlinie, dokąd popłynąłem statkiem inspekcyjnym Nadzoru Wodnego Warta 3 na kolejny Zlot Wodniaków, trafiłem na ekologa, z brodą oczywiście, bo oni się tak noszą, taka moda. Im bardziej ta broda zapchlona, tym lepszy ekolog. Podszedł do nas i zapytał, czy mamy na statku zamknięte, ekologiczne szambo. Mamy, a pan? Gość był posiadaczem ogromnego, wielkości wojskowego Stara 66, palacego pewnie 100 litrów paliwa na 100 km, wozu mieszkalnego. On mówi, że nie potrzebuje takiego szamba. Dlaczego, zapytałem. Bo on jest wegetarianinem, je ekologicznie, tylko zielone i nie wytwarza trucizn, takich jak ci, którzy jedzą mięso. To w takim razie, gdzie się pan załatwia? W lesie, padła odpowiedź. Na moją uwagę, że mimo wegetariańskiego sposobu odżywiania się, także u niego w żołądku znajdują się kwasy, które wydalane, zatruwają środowisko, zareagował oburzeniem, że się czepiam. I się oddalił dostojnie.
Albo inny przypadek. Całkiem niedaleko od Gorzowa, na terenie szacownej instytucji ekologicznej są miejsca lęgowe ptactwa wodnego. Pech w tym, że takie młode ptactwo albo jaja w gniazdach, są przysmakiem lisów i norki amerykańskiej, która się na tamtym terenie pojawiły. Młoda pani naukowiec, z doktoratem, zaproponowała, aby chronić te gniazda w ten sposób, że się je ogrodzi siatką. No, a czy ptaki wodne to angielskie samoloty pionowego startu? Brak odpowiedzi. Bo przecież każde dziecko wie, że ptaki, szczególnie wodne, startują i lądują raczej lotem ślizgowym. Pomysł, jak drwił kiedyś, przy innej okazji, satyryk, godny Nobla.
W dyskusjach z tymi ludźmi, nie zawsze dobrze wykształconymi, można używać też ich własnych argumentów. Otóż niedawno minęło 250 lat od oddania do użytku nowego koryta Odry, przekopanego w zupełnie surowym terenie, od Gozdowa do Hohensaaten, długości 22 km. Gdyby dzisiaj komuś z nas urodził się taki pomysł w głowie i go ogłosił światu, to przez naszych ekoterrorystów zostałby, jak w rewolucji październikowej, rozstrzelany za pierwszą z brzegu stodołą bez sądu.
Stary Fryderyk Wielki, który jak wiadomo był despotą, brał udział w rozbiorze Polski, w wyniku czego przypadła mu Warta na całej długości i który w 5 lat później użeglownił ją aż do Koła, nie jak dzisiaj tylko do Konina, z którym byle młynarz mógł stanąć i wygrać przed sądem, ale który swoich urzędników trzymał żelazną ręką i potrafił marszałka wytrzaskać lagą za brak dyscypliny, otóż ten stary Fryc mógł taką decyzję podjąć. Miejscowe środowiska pisały wprawdzie do niego protesty i petycje, że to szalony, wręcz zbrodniczy pomysł, kury przestaną nieść jaja, krowy dawać mleko, dzieci się rodzić itp. Pewnie ówcześni ekolodzy. Nie przejął się tym, nakazał i już w 50 lat później nowe koryto, wykonane ręcznie, przy pomocy łopat i taczek (pozdrawiam "taczkowego" - ekologa z łamów GL) było gotowe. Jest zresztą do dzisiaj. No i proszę sobie wyobrazić, że nasi niemieccy przyjaciele spod znaku zieleni, chronią ten, w tak zbrodniczy wręcz sposób wykonany, odcinek rzeki i nie pozwalają w nim zmienić choćby jednego kamienia w zabudowie regulacyjnej. Bo to nieekologiczne.
Tacy oni są, ci ekolodzy, bardziej od kasy dla siebie niż od przyrody. Ale w wyniku tego posunięcia starego Fryca, na lewym brzegu Odry, w rejonie miasta Wriezen, powstały przepiękne, ekologiczne tereny, najpierw rolnicze, a teraz schronione jako krajobraz i obszar bogaty przyrodniczo, gdzie znajdziecie różne gatunki ptactwa z sowami włącznie. Zresztą sowa jest tam znakiem rozpoznawczym. Pytam się samego siebie i nie znajduję odpowiedzi. Skąd te ptaki tam się wzięły, przecież stary Fryc ich tam nie osiedlił. To tak dla porządku, ponieważ była swego czasu, wcale nie tak dawno, głośna sprawa na Wiśle poniżej Warszawy, gdzie chodziło o naprawę wału przeciwpowodziowego i w tym celu trzeba było ruszyć przybrzeżną wyspę, na której gniazdowało 7-9 par siewek. Protesty goniły protesty, wrzawa w mediach, no - koniec świata. Siewki ruszone ze swego miejsca zginą z głodu, argumentowano.Takie są głupie, te siewki.
O te głupotę siewek zapytałem pewnego profesora od ornitologii, zacnego zresztą człowieka. Wyraziłem pogląd, że te siewki się przeniosą w inne miejsce i będą dalej żyć, bo tak jest w przyrodzie. Okazało się, że przez jeden rok będą bez rozrodu. No dobra, a jeżeli złożą jaja i zje je lis lub norka to nie ten sam efekt? Nie, bo wtedy to będzie naturalne, a w przypadku tej wyspy ingerencja człowieka. I gadaj tu z takim.
Ile dzieci nie przyjdzie na świat w wyniku stresu na Zawarciu i Zakanalu podczas dzisiejszej walki z zywiołem, nie martwi się żaden profesor ani ekoterrorysta, bo oni nie są przecież od ludzi.
O drogach wodnych i innych aspektach zagadnień przeciwpowodziowych będzie następnym razem. Będzie też o innych, śmiesznych i poważnych aspektach ekologicznych w otoczeniu Warty, z istnienia których przeciętny mieszkaniec tego regionu mało kiedy zdaje sobie sprawę.
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Żadne komentarze nie zostały dodane.