Rzeka mojego życia
Urodziłem się tu nad brzegiem naszej królowej i od najmłodszych lat związałem się z Wisłą.
Czerwińsk nad Wisłą.
Stary nadwiślański gród leżący na prawym brzegu mojej ukochanej Wisły km 579. Od wieków jego mieszkańcy zawdzięczali Wiśle swoje bytowanie. Tu rodziły się przeszłe i przyszłe pokolenia wodniackich rodów. To stąd przedsiębiorstwa żeglugowe, rejony dróg wodnych jak i WZEK, w Warszawie i Płocku czerpały kapitał ludzki stanowiący obsadę załóg na statkach, barkach i pogłębiarkach. Przed drugą wojną Czerwińsk n/Wisłą kojarzył się z baciarzami, krypiarzami, tworząc dużą flotyllę piaskarzy, żwirowników jak i szkutników. Jeszcze w latach 50-tych i 60-tych, u szkutnika Wójtowicza na Pradze można było zamówić łodzie rybackie tzw. "lajtaki" i duże łodzie towarowe. Czerwińsk n/Wisłą może być dumny ze swych wodniaków, których całe rodziny ; Ciesielskich, Piekutów, Kruczów, Biernatów, to ludzie Wisły, którzy od urodzenia aż po dni ostatnie swego żywota żyli z Wisły i pracowali na niej i dla niej. Ci ludzie regulowali brzegi Wisły, inni byli wytycznymi jeszcze inni rybakami i szkutnikami.
Ja również urodziłem się tu nad brzegiem naszej królowej i od najmłodszych lat związałem się z Wisłą. Lata 50-te to moje kiełkujące marzenia o pracy na statku, brat mój Andrzej już pracował na P/S "Matejko" w dolnej załodze. Drugi brat Jerzy na przystani żeglugi na Wiśle w Modlinie – przystaniowym był pan Borkowski Witold z Czerwińska – ojciec znanych dyspozytorów w Żegludze Warszawskiej, w latach 70-80, a w 50-tych latach przeniósł się do WZEK w Warszawie, musztrując na M/S "Kuba" (z silnikami greja) pod dowództwem kpt. Witolda Gołębiewskiego, notabene brata Jerzego Gołębiewskiego kpt. "Traugutta".
Mną jednak kręciło aby po ukończeniu 18-tego roku życia zatrudnić się w Żegludze na Wiśle w Warszawie. Tak więc biegałem z kolegami nad Wisłą w Czerwińsku, kalecząc sobie stopy, po poniemieckich zasiekach z drutu kolczastego, którego jeszcze nie zasypał wiślany piasek, wyglądając i oczekując dobijających lub odbijających statków od bulwaru bądź przystani. Po pięknych i głośnych parowych sygnałach, poznawało się jaki to statek i jak się nazywa jego kapitan. Najmilszy mi sygnał miał P/S "Matejko" a może P/S "Bałtyk" ?. Największe wrażenie robiły na mnie majestatyczne tylnokołowce: P/S "Gopło", P/S "Żerań", P/S "Pomorzanin", P/S "Wanda", P/S "Smolka", mające na holu duże berlinki niekiedy plauerki z pięknie pomalowanymi dziobami w różnokolorowe paski.
Och, jaki to był honor odebrać cumę ze statku i zaszaklować ją na kółkach cumowniczych na bulwarze.
...Ach ta Żegluga Bydgoska, jakież ona miała piękne statki i berlinki.
Jako mały chłopak kilka wakacji spędziłem u brata Andrzeja na P/S "Matejko" obsługujący linie Grudziądz – Malbork – Gdańsk. Interesy Żeglugi Warszawskiej na wyżej wymienionej linii reprezentował pracownik Żeglugi Bydgoskiej p. Gerard Wysiecki, jego pomagierem był przystaniowy "Paweł", ze wklęsłą szczęką, to właśnie on zakładał mi kapok, wiązał go do bosaka i uczył mnie pływać po między brzegiem a przystanią w dość wartkim nurcie dolnej Wisły. Brat Andrzej pracował jako starszy palacz – to mnie imponowało, aczkolwiek tłukłem węgiel, pomagałem przy szlakowaniu pieca, lubiłem też w obecności mechanika Henryka Marczaka, smarować i oliwić potężne suwaki maszyny parowej. Pamiętam że był duży ruch na Grudziądzkim nabrzeżu. Przy brzegu cumowały statki pasażerskie i holowniki z barakami, oczekując na pasażerów bądź na bunkier węgla. Od Warszawy do Gdańska tylko w Grudziądzu bunkrowanie statków parowych, odbywało się dźwigiem stojącym na nabrzeżu. Wszędzie poza Grudziądzem bunkrowanie parowców odbywało się taczkami, no w Warszawie przy pomocy zsypów, wagonikami na ruchomych torach. Statek P/S "Matejko" – pamiętam dzwon okrętowy na sterówce z wygrawerowanym "Herold". Po sezonie wykorzystywany był jako statek towarowy, woził ocet, meble z Nowego, jajka, mąkę itp. A niekiedy holował barki, był to najszybszy statek parowy na Wiśle. A mówiło się o nim "Garbus". Na tym statku doświadczałem swych pierwszych wrażeń o żegludze i Wiśle i łączyłem z nimi swoje chłopięce marzenia, a w przyszłości związania się z Wisłą i Żeglugą poprzez pracę na pokładach statków. Tak się też stało bo tak chciałem, marzyłem. Kpt. Józef Szwech z Murzynowa i kpt. Jerzy Żukowski z Płocka - to ich podglądałem w nawigacji, to oni dopuszczali mnie do steru parowego, to oni grzmieli, "Zamknij parę". I choć często tłukłem bryły węgla pomagając bratu w kotłowni, to jednak moje Ego – to być na górze w sterowni, przy szprachrurze, przy sterniku Melińskim, Kamińskim, obaj z Wychódźca i oddawałem się całym sobą – pasji jaką była dla mnie nawigacja, szczególnie nocna przy reflektorze. W 9-cio osobowej załodze P/S "Matejko" nie szczędzono mi pochlebstw, również od kier. Wysieckiego. Stawałem się dumny – to mnie obligowało do bycia w przyszłości marynarzem śródlądzia. Nie mogłem doczekać się 18-tego roku życia. Po podstawówce 3-letnia szkoła zawodowa. W 1960 roku w czerwcu koniec szkoły i w tym samym czerwcu pomimo starań o przyjecie do Żeglugi na Wiśle W-wie nie zostałem przyjęty, było to dla mnie ogromne rozczarowanie, ponieważ załogowy w Żegludze pan Znamięcki jako młodemu chłopakowi obiecywał pracę po ukończeniu 18-lat, a teraz ten sam Znamięcki polecił mi przez rok, abym na brał sił, bym sprostał pracy jaką marynarz. Teraz przyznaje, iż miał rację, byłem tzw. "chucherko", abym mógł operować bumsztakiem, bądź drągiem odporowym przy parówce. Wówczas posmutniałem bo przecież przed laty obiecywał że będzie czekał na mnie. Nie mając szansy na pracę w Żegludze, za pośrednictwem mojego brata Jerzego i kpt. Witolda Gołębiewskiego, który był rodziną dla dyr. Pichelskiego WZEK w Warszawie, który to polecił kadrowemu p. Górskiemu przyjąć mnie do pracy i zamustrować na barkę "Danusia", u szypra Siwanowicza z płockiego Radziwia. Na szczęście na krótko, barka nie dla mnie; następnie przemusztrowałem na pogłębiarkę "Perła" – parowa poruszająca się na rufowych kotwicach z 12 metrowym taśmociągiem, od turasa na brzeg wybrzeża Kościuszkowskiego u podnóża Starego Miasta w Warszawie ( wtedy jeszcze teren ten nazywaliśmy "Pekinem" ).Ciężko było, na dłuższą metę nie widziałem się tam. Zauważył to kierownik Traczewski i kpt. Z M/S "Kuba" Witold Gołębiewski. Widzieli jak wpatrywałem się w przepływające obok statki białej floty Żeglugi. Okazją do przejścia na motorówkę M/S "Kuba" było powołanie do wojska mojego brata Jerzego, tak też stałem się marynarzem pod dowództwem kpt. Witolda Gołębiewskiego. W tym przypadku, ów kapitan stał się moim wybawcą, pod jego dowództwem przetrwałem do marca 1961. Zauważyłem, iż okres pracy w WZEK w Warszawie to praca z byłymi baciarzami, Kosmala, Szosty, Aleksandrowicze to "Warszawscy gondolierzy z nad Wisły". Ja w dalszym ciągu marzyłem o długich wiślanych rejsach na pokładach parowców, a nie pompowaniu wody z barek, czy ich podstawianiu do pogłębiarek. Nie dawałem spokoju panu kadrowemu w Żegludze na Wiśle, często go odwiedzałem pytając o pracę.
Aż nadszedł dzień 2.03.1961r. w którym podjąłem pracę w Żegludze na Wiśle. Znów barka ZP1224 relacja rzeka Narew i Wisła. Szyper Boszko Henryk z Czerwińska, który mnie nie rozpieszczał, ale od niego wiele się można było nauczyć. Barki Żeglugi przewoziły żwir na budowę stopnia wodnego w "Dębem" na rzece Narwi ze żwirowni Bogdanów, zaś na Wiśle woziliśmy faszynę z dolnej Wisły, aż pod Piotrawin. W powrotnej drodze ładowaliśmy kamień w Kazimierzu Dolnym na regulację rzeki. Podole spływaliśmy samo spławem. Pomyślałem sobie; ten Znamięcki kadrowy od załóg w Żegludze miał rację – żeby zostać prawdziwym marynarzem trzeba dać z siebie wiele, tzn. być silnym fizycznie i posiąść charakter barkarzy, tu trzeba słuchać i patrzeć na szypra, operować bumsztakiem na dziobie barki, rzucać i podnosić kotwicę na rozkaz szypra, obserwować go, jak czyta wodę żeglowną. Tu tylko praktyka zdaje egzamin, teoria jest pożądana, ale jest podporządkowana praktyce. Także na barkach uczyłem się chodzić po sztręglach, używać słów takich jak "szejt", "sztaba", "fanklajna", "bumelajna", "keta", "arkielnagier", "sztajernagier" itd, itp. Te prace na pokładach barek i obserwacja szypra będą mi przydatne w późniejszym czasie. Mój Boże, jak to dobrze że pływanie na barkach trwało kilka miesięcy. Praca na barkach to jakby nostalgia, w górę rzeki za holownikiem 4 km/h. Podole samo spławem od 4 do 6 km/h. W połowie sierpnia 1961r. wezwany do kadr, przez w/w Znamięckiego, który swą decyzją, jakby mnie uszczęśliwił, postanawiając z dniem 16 sierpnia 1961r przemustrować mnie z barki 1224 na statek P/S "Jarosław Dąbrowski", ilość pasażerów (193) na linię Puławy – Sandomierz, jako statek pasażerski, w miejsce odchodzącego w niebyt P/S "Moniuszko", którego kpt. był Marian Śliwiński, notabene to on dowodząc statkiem "Paweł", w 1939 roku przewoził skarby wawelskie.
P/S "Jarosław Dąbrowski" dowodzony był przez starego wodniaka rodem z Czerwińska n/W kpt. I klasy Stanisław Ciesielski. Miał jedną nogę sztywną, prywatnie w załodze i nie tylko miał ksywę "Sztajfa", zaś mechanikiem był Izydor Prusakiewicz, również miał ksywę "Pomidor". Dziś bardzo zawodowo a i też bardzo miło wspominam całą załogę z P/S "Jarosław Dąbrowski". W następnym sezonie nawigacyjnym P/S "J. Dąbrowski" obsługiwał linię Warszawa – Włocławek – Warszawa (dobowo). Pamiętam wytycznych stojących w swych białych łódkach i białych czapkach jak salutowali przepływającym obok nich statkom białej floty – Kpt. Ciesielski z powagą im odsalutowywał, wznosząc rękę do swej nieskazitelnie białej czapki. Notabene Ciesielskich było pięciu braci, którzy byli kapitanami I-klasy, rywalizując z sobą w kunszcie uprawiania Żeglugi, Józef, Stanisław, Leon, Antoni, wszyscy to rodowite Czerwińszczaki. W sierpniu 1962r, awaria kotła parowego na zawsze przekreśliła żywot "Jarosława Dąbrowskiego", odstawiony stał w praskim porcie, oczekując na swój ostatni rejs, z Warszawy do stoczni Gdańsk – Pleniewo, gdzie kilka lat podtopiony stał w trzcinie, aż na początku lat 70-tych zniknął na zawsze w ogniu stoczniowych palników. Ja zaś trafiłem na pokład holownika M/S "Nogat" do kpt. Zambrzyckiego z Włocławka, na krótko. Ponieważ upomniał się o mnie kpt. Z. Kołaczyński z M/S "Odetta" z linii Włocławek – Płock – Toruń. Ten nie żyjący już kapitan upodobał sobie mnie, pracowaliśmy i żyliśmy razem jak w rodzinie. Jesienią 1962r. jestem w Krakowskiej Stoczni Rzecznej na pokładzie nowo wybudowanego holownika "Sandacz" u kpt. Leona Borowskiego z Włocławka. Po odstawieniu statku P/S "Pstrowski" kpt. Borowski zmuszony był objąć dowództwo na holowniku. Po spłynięciu z Krakowa do Warszawy otrzymałem awizo od kadrowego – do "woja marsz". I tak szczęśliwie się ułożyło, iż służbę wojskową odbywałem w Toruńskiej "OSA", także i tu mogłem oglądać przepływające Wisłą statki. Powrót z wojska w 1964r. i natychmiastowy powrót do swojego wymarzonego zawodu.
W przerwach między nawigacyjnych (zima) Żegluga organizowała kursy bosmanów, sterników, poruczników, kapitanów, także i ja załapywałem się na nie w 64/65r kurs bosmanów. Wiosną tego roku oczywiście mustruję na Żubr – W07 do kpt. Kołaczyńskiego, relacja Gnojno – Żerań, rzeka Narew. Minął sezon w zimie 65/66r zdaję egzamin na sternika, w dalszym ciągu pływam na Żubr – W07. Z 66/67r. uczęszczam na kurs poruczników, pamiętam z tamtych lat p. Adama Reszkę, wykładał nam "geografię dróg wodnych". W zimie 1967r. pływałem na kanale Żerańskim na Żubr –W19 z kpt. Żukowskim i mechanikiem Lech Teodor z Włocławka. Z uwagi na brak mieszkania pływała ze mną żona i jednoroczna córka Jolanta. Wiosną tego roku na moją prośbę przeniesiony zostałem na linię Płock – Gdańsk, oczywiście pływała ze mną żona z córką. Tu na Wiśle ziszczało się moje marznie zostać nawigatorem, poznawać i rozpoznawać szlak żeglowny i choć kpt. Suwała z Duninowa, nie był orłem w manewrach, ale za to znał żeglarkę na Wiśle, bo pływał na parowcach przez długie lata. Jesienią tego roku przewodniczący Rady Zakł. Marynarzy i Portowców p. Tadeusz Nastarowski postarał mi się w dyrekcji Żeglugi załatwić mieszkanie w porcie praskim w Warszawie. W zamian zmuszony byłem na rok porzucić pływanie i podjąć pracę jako dyspozytor w S.O.Fie "Nieporęt". Żona moja została przyjęta również do pracy w Żegludze jako obsługująca centralę telefoniczną. Coś za coś - jak w życiu. W 1970r. po tragicznie zmarłym kpt. Józefie Strąku objąłem dowodzenie na Żubr –W13, przyznam, iż trochę się bałem na relacji Płock – Gdańsk, ale dawałem sobie radę w dalszym ciągu podnosząc swoje kwalifikacje, zdając na patent II-klasy kapitana z wpisem w patencie żeglarskim "może uprawiać żeglugę w porcie Gdańsk i Gdynia". W tym też roku otrzymałem mieszkanie w Płocku i oczywiście związałem się z Wisłą do końca.
Ten okres pływania zaliczam do nauki kierowania zestawami pchanymi, czytania Wisły, oraz zgłębiania jej tajemnic.
Parowe tylno kołowce i nie tylko, które podziwiałem w dzieciństwie, przy Czerwińskim strandzie, tu na dolnej Wiśle jakby urosły, soczyście dymiąc okazywały swą moc mając na holu po kilka berlinek, bądź plauerek. Podole "Malbork" "Narew" czy "Drwęca" holujące jeden a nie kiedy dwa lingi berlinek, plauerka zawsze w środku. Dziś taka Żegluga jest nie do pomyślenia, z uwagi na degradacje drogi wodnej. W 70-tych latach Żegluga Warszawska wprowadziła "eksperyment" czyli jazdę dobową na relacji Płock – Gdańsk – Płock przewóz rudy i węgla. Na tej relacji zatrudnionych było osiem zestawów pchanych, pracujących w ruchu całodobowym. Tak więc i ja z jazdy dziennej przeniosłem się na tkz dobówkę jako załoga podmianowa. Dwadzieścia dni pracy non stop, dziesięć dni odpoczynku. Różnie bywało z tą Żeglugą. Ale cóż nie było wyjścia, tak czy inaczej pływało się niemalże na pamięć a tak naprawdę Wisła nie była przygotowana do jazdy dobowej dla zestawów pchanych, a zapora Włocławek nieraz unieruchamiała Żubry leżące jak pekari, z tym że nie w wodzie lecz na Wiślanych piaskach po niżej Włocławka.
Od końca lat 60-tych Żegluga Warszawska przeistaczała się z Żeglugi pasażerskiej (biała flota) w Żeglugę pchaną, i choć eksploatowane były jeszcze dwa ostatnie parowce białej floty P/S "Generał Świerczewski" i P/S "Traugutt" - ich żywot zbliżał się ku nieodwracalnemu kresowi Żeglugi parowej. W śród wielu propozycji dyrektor Cieśliczak, nie przyczynił się do ocalenia ani jednego parowca.
W 1974r otrzymałem angaż na stojącego w elbląskiej stoczni rzecznej Żubra –W09 (remont kapitalny).W sierpniu opuszczam stocznie Elbląg, mieniącym się od zieleni i bieli Żubrem W-09, kierując się, po przejściu kanału Jagielońskiego i rzeką Nogat, do ukochanej Wisły. Mechanikiem był Teodor Tymiński i sternik W. Ocipka. Niemal, że z marszu wszedłem w system całodobowy na relacji Płock – Gdańsk – Płock i Szczecin, transporty to – ruda żelaza, węgiel, traktory, konstrukcje i baniaki różnego typu do włocławskich Azotów, oraz fiaty do Szczecina. Koniec lat 70-tych to przewóz zboża z Gdańska do Białołęki na kanale Żerańskim i tak bez przerwy Wisła, Odra, Narew. W 1976r. część floty pchanej Żeglugi Warszawskiej przerzucona została na rzekę Odra, na relacja Gliwice – ECE – Wrocław. Z tego okresu pozostało wielu przyjaznych mi ludzi odrzaków. Przełomem było dla mnie zamustrowanie na Koziorożec –W02, którego odbierałem ze stocznie Odra w Szczecinie w m-cu wrzesień 1980. Warunki socjalno bytowe dla załogi nie porównywalne z Żubrami, prowadzenie Koziorożca a Żubra to dwie różne sprawy, po powrocie na Wisłę Koziorożec –W02 pływa na relacji dobowej Warszawa – Gdańsk – Płock. Wozi zboże, samochody, obsługuje PBW Płock, Tczew i nagle koniec lat 80-tych zaczyna brakować masy towarowej do przewozu – Żegluga w apatii. Niemal wszystkie relacje, poza Warszawskimi siekierkami – stanęły. Sami kapitanowie załatwiali sobie pracę. Dział przewozów towarowych w Żegludze przestał działać. W dyrekcji nikt nie wie co dalej z Żeglugą. Jak kontynuowałem pracę w czarterze Koziorożcem W-02, obsługując pogłębiarki "Wisła" i "Wierzyca", z PBW – Tczew, usuwające skutki powodzi w rejonie Płocka. Ale nadchodziło i dla mnie jaka czarna chmura niebezpieczeństwo stania na kołku w płockim porcie. Żegluga znalazła się w tarapatach. Tak więc trudem i żalem rozstać musiałem się z moim wypieszczonym Koziorożcem W-02. Za namową kier. budowy PBW Tczew p. M. Mojsiewicza przeniosłem się po trzydziestu latach pracy w Żegludze Warszawskiej do PBW Tczew, za porozumieniem stron.
Nie tylko ja – bo staży i młodzi kapitanowie, mechanicy, marynarze, znaleźli się na przysłowiowym "strandzie" i jak "kunda" przed laty szukali spełnienia swojego powołania do dalszego kontynuowania pracy na statkach. Tak więc wielu znalazło się na statkach morskich, inni przenieśli się do jeszcze istniejących PBW – Warszawa, Tczew, Puławy – ale i te się długo nie ostały, ich kres nadszedł w 2000 roku. I znów co niektórzy, z przysłowiowym "marynarskim workiem" przemieszczając się szukali pracy na pokładach polskich i niemieckich armatorów. Ja zaś od 1990 roku byłem zamustrowany na pchaczu "Sambor", przez siedem lat obsługiwałem pogłębiarki "Żuławy", "Kazimierz", "Gdańsk", "Wrocław", "Tyna". Na zatoce gdańskiej, puckiej i Zalewie Wiślanym.
Okresy zimowe to praca na lodołamaczu, także każdy kapitan miał na stanie dwie jednostki, jedną na zimę, drugą na lato. Ja miałem na stanie lodołamacza L-400 "Delfin" zbudowany w płockiej stoczni rzecznej. Od wielu lat na pokład "Koziorożca", "Sambora", czy lodołamacza "Delfin", na wakacje czy ferie świąteczne zabierałem moich dwóch wspaniałych wnuków, Sebastiana, Łukasza i Martę, jeśli chodzi o chłopców - nieźle zapowiadających się na przyszłych marynarzy, których mama a moja córka Jola od dziewiątego miesiąca jej życia egzystowała ze mną i żoną na Żubr W-19. Kiedyś na rzece Szkarpawa miejscowości Rybina idąc "Delfinem" luzem z Fromborka spotkałem p. Adama Reszkę retmana "flisu wiślanego" i p. Zdzisława Melera, kier. Inspektoratu RZGW Włocławek. Niezapomniane spotkanie – gawęda trwała do późnych godzin nocnych, wnuki się pospali, a my wciąż o Żegludze wspominali.
W roku 1999 PBW Tczew jak wiele innych przedsiębiorstw znalazło się w sytuacji patowej – dotknęła go "siódma pieczęć" – restrukturyzacja. Odszedłem, choć nie musiałem bo chronił mnie "imunitet", za sprawą pełnienia funkcji przewodniczącego Zw. Zaw. "Solidarność", na tak zwaną kuroniówkę. Po niemal czterdziestu latach pracy, nie uzyskałem nawet statusu emeryta marynarza. Dopiero w 2002r. stałem się emerytem zakładu ubezpieczeń społecznych. Z tego okresu pracy PBW Tczew, wspominał będę życzliwych mi ludzi, takich jak dr. Wrycza, kpt. Wesołowski, kpt. Lamek, kpt. Dąbrowski, kpt. Kurowski, kier. Mojsiewicz, kier. Prabucki, kpt. Popielarczyk.
Niedługo czekałem na pracę na statku, bo już zimą 99/2000, dowodziłem lodołamaczem "Wydra" u armatora Orłowskiego, który aktualnie eksploatuje lodołamacz "Basior", "Kangur", "Wydra" i "Lemur". Po zimie zamustrowałem na M/S "Rusałka" przyprowadzoną z Wrocławia przez armatora Ziębę z Płocka. Po sezonie letnim w 2000 roku znalazłem pracę na Żubr – W01, u armator Główka, który holował z Płocka do Gdańska fraktowce, oraz wszelkiego rodzaju konstrukcje stalowe. Po czterech latach przerwy postanowiłem popływać na jeziorach mazurskich, jako kapitan na M/S "Faryj" i "Sibilla" u prywatnych armatorów. Sezon letni 2007/2008 dowodziłem M/S "Generał Kutrzeba", odwiedzając porty na Odrze, "Słubice", "Nowa Sól", "Cigacice", "Bytom Odrzański", "Głogów" i "Krosno Odrzańskie", świadcząc usługi pasażerskie. Idąc z Wisły na Odrę po dwudziestu latach przerwy zauważyłem duże zmiany na niekorzyść Żeglugi.
Kanał bydgoski zarośnięty, rzeka Noteć cała w kaczeńcach, awanporty śluz zarośnięte trzciną, a ile to już bobry narobiły szkody obalając dostojne drzewa w stronę rzeki, dalej rzeka Warta, żadnych znaków żeglugowych, pomyślałem sobie czy R.Z.G.W. – Poznań to jeszcze istnieje, a jeżeli to po co i dla kogo.
Po zrealizowanym kontrakcie w wyżej wymienionych miastach odrzańskich powrót w pięć dni do Warszawy, gdzie "Generał Kutrzeba" pływa jako tramwaj wodny. Przed laty zaczytywałem się w książkach kpt. Z.W. Eugeniusza Wasilewskiego, "Z kapitańskiego mostku", "Powrotne szlaki" i " Bez powrotne szlaki", starego szamana oceanicznych szlaków, oddanego bez reszty morzu. Ja będąc jak On na emerytowanym "biczszipie", chcę podziękować starym kapitanom, mechanikom i sternikom, z którymi pływałem, jak również byłym i jeszcze żyjącym wychowawcom, pierwszych pokoleń marynarzy śródlądzia.
I twierdzę za nim "Kto poznał raz gorycze i uroki Wisły – Ten już na ślepo pójdzie za nią do końca"
Szara Wisła
Najmilsza jest mi
I najbliższa"
"Jeszcze pod parą…"
Płock 25.II.2009
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies