Ekologia i polityka: Rozsądek potrzebny od zaraz
Brak rozsądku i obiektywizmu u rodzimych pseudoekologów oraz znacznego grona specjalistów działających w szeroko pojętej ochronie środowiska należy prawdopodobnie tłumaczyć zaszłościami sięgającymi końca komunizmu, czyli lat osiemdziesiątych. Był to okres, kiedy schyłek reżimu charakteryzował się obok upadku ekonomicznego, również katastroficznym stanem środowiska.
Początek tzw. „ruchów ekologicznych”.
Brak rozsądku i obiektywizmu u rodzimych pseudoekologów oraz znacznego grona specjalistów działających w szeroko pojętej ochronie środowiska należy prawdopodobnie tłumaczyć zaszłościami sięgającymi końca komunizmu, czyli lat osiemdziesiątych. Był to okres, kiedy schyłek reżimu charakteryzował się obok upadku ekonomicznego, również katastroficznym stanem środowiska. Warto przypomnieć, że rejon Śląska uważany był za jeden z najbardziej zanieczyszczonych na świecie. Komunistyczny rząd na siłę próbował sprezentować Polakom elektrownie atomowe budowane na wzór tej w Czarnobylu. Do tego należy dodać gigantyzm przy budowie urządzeń hydrotechnicznych oraz tendencje do betonowania rzek polskich, które w zasadzie rzekami już nie były, z racji powszechnego braku oczyszczalni ścieków, nawet przy największych zakładach przemysłowych. W takiej rzeczywistości wykuwała się dzisiejsza elita polskich ekologów.
Pod koniec lat osiemdziesiątych, korzystając z odwilży politycznej, jak grzyby po deszczu, wzorem krajów demokratycznych, powstawały różne organizacje ekologiczne. W tym czasie nie miały jeszcze wyraźnego zabarwienia politycznego, a ich działalność wynikała z konieczności przywrócenia jakiś standardów w środowisku naturalnym. Zaczęto krzewić ideę zrównoważonego rozwoju gospodarczego, zrównoważonego rolnictwa, również przy udziale ekologicznego (biologicznego), racjonalnego gospodarowania odpadami.
Był to czas, kiedy koniecznością było przywrócenie równowagi pomiędzy troską o środowisko, w którym bytuje człowiek oraz o tereny zawierające unikalne elementy przyrody a potrzebą rozwoju kraju, rozbudowy infrastruktury, zwłaszcza transportowej i przez to polepszenie standardów życia Polaków.
„Ekologiczna” walka trwa.
Praca ludzi zaangażowanych w krzewienia idei ochrony środowiska przyniosła swoje wymierne efekty. Sytuacja na tym polu zmieniła się diametralnie. Polska jest krajem posiadającym najwięcej terenów objętych prawną ochroną, czyli Parków Narodowych czy Rezerwatów Przyrody. Lesistość kraju oraz struktura drzewostanu jest obiektem zazdrości innych krajów i ciągle się poprawia. Podobnie jest ze zwierzyną w tych lasach. Zanieczyszczenie powietrza ponad normy występuje w zasadzie tylko w dużych aglomeracjach miejskich, ale tego problemu nie jest łatwo rozwiązać nawet bogatszym krajom. Emisja tzw. gazów cieplarnianych jest dławiona poprzez kontrowersyjne systemy wprowadzane dyrektywami Komisji Europejskiej. Jest jeszcze wiele do zrobienia w dziedzinie ochrony wód, lecz i tutaj systematycznie następuje poprawa.
Dawni bojownicy zaprawieni w walkach z komunistycznym reżimem na polu ochrony środowiska często znaleźli pracę w administracji rządowej, instytucjach o charakterze inspekcyjnym, oraz innych organizacjach zajmujących się tą problematyką. W międzyczasie „zrodzili” nowe pokolenie „bojowników o sprawę”.
I w tym tkwi cały problem, bowiem takich już nam nie potrzeba. Trzeba na gwałt rozsądku, bowiem już przekroczyliśmy tą cienką granicę równowagi pomiędzy rozwojem a potrzebą ochrony przyrody. Szala paradoksalnie przechyliła się w drugą stronę. Niestety, nie widzą tego ekolodzy, którzy nadal walczą w imię „świętej” idei. A mają w do dyspozycji wielką siłę w postaci liberalnych środków masowego przekazu, Komisji Europejskiej, w której niepodzielnie króluje lobby ekologiczne oraz ogromne wsparcie, także finansowe innych organizacji z Europy Zachodniej. Do tego jeszcze wmieszała się polityka. Organizacje ekologiczne nabrały charakteru lewicującego (Zieloni 2004), a czasami wręcz szerzącego nowa wersję komunizmu. Obok ochrony środowiska walczą dziś z kapitalizmem, religią. Postulują pełny dostęp do eutanazji, możliwość nieskrępowanego zabijania nienarodzonych dzieci, powszechność narkotyków naduprawnienia dla zwyrodnialców i zboczeńców itp. W tym całym bałaganie ideologicznym znika też idea humanizmu i zrównoważonego rozwoju. Zastąpiono ją chorymi poglądami, w których człowiek jest zbędnym wrzodem na żywym ciele planety Ziemia (Gaya), potrafiącym tylko niszczyć i tak naprawdę nie mającym racji bytu. Najważniejsza jest przyroda, którą trzeba doprowadzić do stanu pierwotnego (naturalizacja).
Oczywiście nie można generalizować i należy zauważać istnienie grona ludzi rozsądnych, wykształconych zajmujących się zawodowo lub społecznie problematyka ochrony środowiska i w dodatku nie mieszających jej z polityką. Tylko, jaką oni mają siłę przebicia, w nowej rzeczywistości, gdzie rządzą nieodpowiedzialne media, Komisja Europejska i brutalna siła polityczna?
Co z żywotnymi interesami kraju i obywatela?
Zaistniała sytuacja zaczyna poważnie godzić w interes narodowy Polski. Na skutek ciągłych nacisków KE Główny Konserwator Przyrody, podlegający bezpośrednio Ministrowi Środowiska wpisuje na listę terenów objętych specjalną ochroną Natura 2000 obszary zawierające newralgiczną infrastrukturę, głównie transportową. Pretekstem do tego jest występowanie tam rzadkich gatunków ptaków. Lecz jest pewne „ale”. Mówimy o terenach przekształconych przez człowieka, które dzięki stosowaniu zasady zrównoważonego rozwoju stały się atrakcyjne dla dzikich zwierząt. Nie są to, zatem naturalne jeziora, dziewicze lasy, torfowiska czy bagna, ale zbiorniki retencyjne, drogi wodne oraz kanały, sztucznie wybudowane lub przetworzone przez człowieka wielkim kosztem dla celów gospodarczych. Wpisanie na listę specjalnej ochrony automatycznie powoduje stopniową utratę ich funkcji, co będzie skutkowało zanikiem transportu rzecznego, większymi kłopotami z wodą pitną czy zagrożeniem powodziowym. Podobnie sytuacja wygląda z infrastrukturą dróg kołowych. Polska napotyka na coraz to większe problemy przy ustalaniu tras strategicznych autostrad czy tras szybkiego ruchu. Dzieje się to z powodu obfitości rzadkich gatunków zwierząt i roślin występujących w naszym pięknym kraju. Przy wytaczaniu tras drogowych zawsze natrafia się na cenne elementy przyrody. I w takich sytuacjach rodzimi ekolodzy nie są przygotowani na jakiekolwiek sensowne kompromisy. Dla nich dzieje się gwałt na naturze i trzeba walczyć, protestować, okupować, bez jakiejkolwiek sensownej dyskusji. A jak dyskutować z ludźmi nie posiadających wiedzy w tej dziedzinie, porwanymi skrajną ideologią a do tego - jak się okazuje - sowicie wynagradzanymi za obstrukcyjne działania nie wiadomo, przez kogo.
Dokładają się do tego media, które mają świetne newsy i co za tym idzie kolosalny zarobek. Tylko społeczeństwo przestaje się liczyć. Rozwój kraju przestaje być istotny. Liczy się tylko walka w „słusznej” sprawie.
Żegluga śródlądowa na dnie.
Bagaż ciężkich doświadczeń ciąży również na decydentach, jak i urzędnikach podejmujących decyzje w obszarach ochrony środowiska. Objawia się to np. w macoszym traktowaniu transportu śródlądowego w Polsce, a w zasadzie tzw. dróg wodnych. I tutaj rozmijają się z trendami i zaleceniami unijnymi. W krajach zachodniej Europy, i nie tylko, transport rzeczny uważany jest za najczystszy i przyjazny środowisku. Nie trzeba wyobraźni, żeby zauważyć, że jedną barką można na jednym silniku przewieść czasem ponad 1000 ton towarów, jak się je połączy w zestawy, to wielokrotnie taniej. Do tego bardzo rzadko ulegają wypadkom. Z tego powodu nie ma wycieków, skażeń itp. Rozwój transportu śródlądowego wpływa zbawiennie na zapchanie arterii transportowych, z czym boryka się zachód Europy i co niedługo będzie naszym udziałem. Z tego powodu cała Unia stawia na tę racjonalną gałąź transportu i jej rozwój uważa za absolutny priorytet.
Niestety w tym wypadku rząd polski nie za chętnie przyswaja wytyczne KE. A dzieje się tak z powodu fatalnego podziału kompetencji administracyjnych, przez co za całą gospodarkę wodną w Polsce, w tym za modernizację i rozbudowę dróg wodnych, odpowiada Minister Środowiska za pośrednictwem Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Osoby pracujące w tej instytucji to głównie ekolodzy. A im żegluga śródlądowa kojarzy się tylko z wybetonowaniem całej Wisły, budowaniem gigantycznych zapór i degradacją środowiska wodnego w ogóle. Nie rozumieją, co to jest droga wodna, jakie niesie za sobą korzyści także dla ochrony środowiska, że aktualnie buduje się nowoczesne rozwiązania i budowle hydrotechniczne. Nie potrafią i nie chcą spojrzeć na problem w ujęciu całościowym (holistycznym), w którym za cenę przekształcenia w rozsądnych granicach niektórych tylko rzek z zachowaniem norm ochrony przyrody oraz wybudowania paru kanałów kilkadziesiąt razy zmniejsza się ilość tirów na polskich drogach, oraz konieczność budowy nowych jezdni w przyszłości.
Z powodu braku rozsądku w gospodarce wodnej stan szlaków śródlądowych w Polsce jest katastrofalny i nic nie zapowiada by to się w przyszłości zmieniło. Już od dawna brak jest funduszy na bieżące remonty, o inwestycjach nie wspominając. W KZGW za całość dróg wodnych w naszym kraju odpowiada jeden pracownik merytoryczny, Prezes tej instytucji nie może, albo mu na tym nie zależy, zdobyć wystarczających środków z budżetu państwa na ciążące prawnie na nim obowiązki dotyczące szlaków wodnych. W samej Strategii gospodarowania wodami do 2013 roku, mimo protestów armatorów, o modernizacji szlaków rzecznych prawie się nie wspomina, a pracownicy odpowiedzialni za ten dokument nie ukrywają swojej ignorancji. Reasumując, żeglugę śródlądową, najbardziej ekologiczną gałąź transportu, Ministerstwo Środowiska najchętniej by zlikwidowało, z czym się też nie bardzo kryje. Wtórują mu różne organizacje pseudoekologiczne. Nie przemawiają do nich fakty, że rzeki częściowo już zmienione i wykorzystywane do transportu oraz kanały bez statków totalnie zarastają zielskiem i są nie do przepłynięcia nawet przez małe jednostki turystyczne. Że nad ujęciami wody dla ludności tworzy się tzw. podeszwa denna, uniemożliwiająca pobór wody, oraz że gwałtownie rośnie zagrożenie przeciwpowodziowe. Rzeczą niebagatelną jest fakt, że niszczeje i rozsypuje się dorobek całych pokoleń. Urzędnicy kierowani traumą negatywnych doświadczeń nie potrafią racjonalnie myśleć, przynosząc szkody całemu społeczeństwu. Przykładów na to jest jeszcze bez liku.
Prowadzą one do jednego wniosku, że społeczeństwo powinno się zacząć skuteczniej bronić przed oszołomami, a większą aktywność powinni wykazywać rozsądni ludzie działający na polu ochrony środowiska czy przyrody. Szczególna odpowiedzialność ciąży na czwartej władzy, czyli na mediach, które powinny wpuścić do gazet i telewizorów głos rozsądku, który jest potrzebny nam jak (nomen omen) świeże powietrze.
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies