"Żegluga Wiślana"- podsumowanie sezonu
Wisła zdobyta! Ostatnia dzika rzeka Europy, została ujarzmiona przez ludzi, którzy uwierzyli, że po kilkudziesięciu smutnych latach, na martwe wiślane szlaki może powrócić życie. I to jak atrakcyjne i nieprzewidywalne. Dziś Żegluga Wiślana, która zrodziła się w głowie Łukasza Krajewskiego, dobija szczęśliwie do brzegu, kończąc swój pierwszy sezon. Jej pasażerowie, którzy dali się zaciągnąć na jacht i przeżyć niezwykłą przygodę, są dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych i nie wartych, by przełamywać wszelkie stereotypy i uprzedzenia. Trzeba tylko mieć odwagę i wierzyć, że wciąż są ludzie, którzy wolą być odkrywcami, mierzącymi się z siłami przyrody, nie zaś tylko odbiorcami nudnych i powtarzalnych ofert biur podróży.
A tacy właśnie niestandardowi klienci przez te kilka miesięcy trafiali na jachty Żeglugi Wiślanej. Odważni i z fantazją. Byli to goście rozmaici; młodzi gniewni, których znudziły zorganizowane i schematyczne wycieczki; rodziny, które chciały wspólnie dokonać rzeczy niezwykłych, siąść za ster i pruć prosto przed siebie, kierując się swoją intuicją i zmysłami, wreszcie miłośnicy historii, pasjonaci zabytków, którzy płynąc bursztynowym szlakiem, mogli zajrzeć do warowni, zamków i spichlerzy wpisanych w dzieje Polski.
Przewrotny pomysł uruchomienia pasażerskiej żeglugi na rzece zapomnianej przez polityków i szarych ludzi, był szaleńczy. Gdy z końcem kwietnia jachty wyruszyły w dziewiczy rejs z Krakowa do Gdańska, miały sporo przeciwników i niedowiarków, którzy pukali się w głowę. Już wtedy jednak na pokład weszli ludzie, których skusił i rozgrzewał taki pomysł. Chcieli, wbrew wszelkim przesądom, spędzić czas ma rzece, wiedząc że tak wspaniałych tras nie zobaczą z lądu. Po nich pływali kolejni odkrywcy, którym nie straszny był wiatr, deszcz i żywioły. Każdy z nich miał szansę na spędzenie rejsu tak, jak mu się marzyło. Był czas dla wędkarzy i miłośników twierdz. Kąpiel dla prawdziwych wilków i szanty przy ognisku dla tych, co nie szczędzą głosu. Każdy dzień zaskakiwał. Raz nad łodziami wznosił się orzeł bielik, innym razem mijali siedliska bobrów, czy wyspy pełne ptactwa. Dobijali do twierdz, które znali z historii, Modlina, Gniewu, Malborka... Można je było jeszcze raz zdobyć, a to na rowerach, w które są wyposażone jachty, a to z profesjonalnymi przewodnikami. A po pełnym wrażeń dniu poleżeć na przepięknej wiślanej plaży, a wieczorem odwiedzić jedną z wielu świetnych knajpek z klimatem. Żegluga okazała się fantastycznym pomysłem na spędzenie niesztampowych wakacji, zamieniła wielu ludzi w zdobywców i odkrywców, którzy siadają za sterem i próbują walczyć z przekorną naturą.
Szczęśliwie udało się zrealizować założony wcześniej harmonogram pływania po czterech wiślanych odcinakach: pomiędzy Krakowem, Sandomierzem, Warszawą, Toruniem i Gdańskiem. Udało się to pomimo wielu przeciwności losu i wątpliwości niedowiarków, którzy przewidywali rychłą plajtę przedsięwzięcia oraz wyjątkowej nieprzychylności natury. Prawie bezśnieżna, ciepła zima stała się powodem drastycznego obniżenia poziomu wód gruntowych, co było odczuwalne również na Wiśle. Te wyjątkowo trudne warunki żeglugowe sprawiły, że nie był to najlepszy rok na rozpoczęcie tego typu działalności. W konsekwencji, w połowie lipca, gdy poziomy wód wiślanych osiągnęły niespotykane od wielu lat, ekstremalnie niskie stany, została podjęta decyzja o zaprzestaniu pływania po dwóch górnych odcinkach rzeki i przerzuceniu całej flotylli na trasę pomiędzy Warszawą, Toruniem i Gdańskiem. Z tego okresu dla wielu osób najbardziej niezapomniane będą sytuacje, kiedy to konieczne było przepychanie białych jachtów po piaszczystym wiślanym dnie. Takich atrakcji nie było mało, z czasem stawały się nawet uciążliwe, ale wielu z nich udało się uniknąć dzięki pomocy administratorów rzeki, a w szczególności szlakowych, którzy pomagali przeprowadzać łodzie przez najtrudniejsze fragmenty trasy i wskazywali najgłębszą drogę, często wbrew znakom ustawionym na brzegach, bądź pływających nad taflą wody.
Pomimo takich utrudnień i niemal kompletnego braku infrastruktury Żegluga Wiślana podczas swoich rejsów odwiedziła dwukrotnie Kraków i kilkukrotnie Gdańsk. W tym czasie działo się wiele, nawet bardzo: udział w Nocy Muzeów w Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku; w paradzie jachtów w tym samym mieście w ramach imprezy Baltic Sail; setki napotkanych na trasie ludzi i zaskarbienie sobie sympatii wielu turystów. Prawdziwą frajdę mieli ci turyści, którzy towarzyszyli w wyprawie Wojciechowi Giełżyńskiemu. Ta nietuzinkowa postać, dziennikarz, publicysta, wyruszyła szlakiem wiślanym razem z flotyllą Łukasza Krajewskiego, tyle że łodzią wiosłową - hamburką. Była to jego powtórna Vistuliada, czyli podróż pod 28 latach, trasą od początku rzeki do jej ujścia. Czterotygodniowa wyprawa, rejestrowana na żywo w TV Puls, była niezwykłym wydarzeniem i dla autorów pomysłu, i dla gości Żeglugi. Wyprawa będzie opisana w książce Giełżyńskiego „Moja powtórna Vistuliada”.
Wrażenia gości Żeglugi były różne, ale zawsze pozytywne. Najlepszym komentarzem niech będą tutaj słowa jednego z uczestników rejsu: „Zobaczyliśmy niezwykłą, dziką rzekę – krajobrazy nas zachwyciły. Zwiedzane po drodze obiekty również zrobiły na nas wrażenie. Świat jest piękny, ale kto nie widział Polski, widział niewiele, a ten kto nie oglądał jej z Wisły - nie widział nic."
Pierwszy sezon Żeglugi Wiślanej kończy się. Wszyscy, którzy chcą przeżyć takie właśnie niesamowite przygody, zapraszamy na rejs za rok.
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies