Trochę o dziewczynach "letkich" (i nie tylko ) obyczajów.
"Pan Bóg tyle pięknych dziwek stważa a potem wszyscy "huzia" na dziwkarza". J. Sztaudynger.
Najbardziej znanymi w Montevideo portowymi dziewczynami były Weronika,"Zębatka" i "Jurandówna". Mówiły po polsku,były młode,ładne i zgrabne, przede wszystkim zaś przyjmowały zapłatę (co najważniejsze) nie w dolarach czy peso, tylko w towarach. Mogło to być mleko w kartonikach, wełniane skarpetki, dżem z Baltony czy nawet w dużych ilościach papier toaletowy. Statki stały rufami do kei, burtami do siebie, często więc widzieliśmy przechodzące z burty na burtę dziewczyny. Weronika co pól roku upatrywała sobie któregoś z załogi i wmawiała mu,że go kocha,że tylko on oraz,że chętnie pojedzie z nim do Polski, gdyby tylko chciał ją wziąć. Młodzi rybacy po solennych zapewnieniach,że się ożenią,korzystali z tego co ofiarowywała Weronika (a podobno robiła to obficie, z żyłką i wprawą). "Mój" motorzysta podczas jednego z postojów w "Monte" na rekreacji, został wybrany na kochanka przez Weronikę. Była mu wierna, odmawiała wszystkim z naszego statku (86 chłopa) bo przecież miała wyjść za mąż. Jednak gdy go akurat nie było a poproszona ją,żeby pokazała piersi, po zapewnieniu, że nie puszczą pary z gęby motorzyście - pokazywała. Na pytanie jaką ma waginę? - dumnie odpowiadała - "jak Takoma" ("Takoma" to nazwa krążownika urugwajskiej marynarki wojennej, zacumowanego w tym samym basenie portowym co nasze statki, tylko po drugiej stronie). Wieczorami w knajpie tańczyła tańce erotyczne i robiła striptease, noce spędzała z naszym "motorkiem". Po kilku dniach wyszliśmy w morze i Weronika zmieniła statek oraz obiekt miłości o czym nam doniesiono przez radio.
"Zębatka" straciła przednie zęby podczas rozróby w restauracji i chociaż nikt nie wiedział jak ma na imię, wszyscy ją znali. Szwędała się po porcie i nie trudno było zgadnąć, że to właśnie "Zębatka".
Kiedy pierwszy raz przyleciałem do Montevideo, na statku głośno rozprawiano o "Jurandównie". Pytałem tego i tamtego, skąd taka ksywka? Śmiali się tylko i mówili, że jak ją zobaczę - będę wiedział. Wieczorem po trapie, weszła na oświetlony pokład (chwilowo zamieniony w klub, ze względu na wysoką temperaturę w kabinach) wysoka, śliczna dziewczyna . "Jurandówna" - wyrwało mi się. Przez jej prawe oko biegła czarna opaska. Nie wypadało się śmiać ale trudno było wytrzymać. Podobno to też była pamiątka po bijatyce w knajpie.
Byliśmy też świadkami dramatu rybaka ze Szczecina, z którym jedna z urugwajskich dziewcząt zaszła w ciążę (ta wcale nie prowadziła się lekko). Gdy po 170 dniach zawinęliśmy do "Monte" na wymianę załogi, czekała na niego na nabrzeżu w bardzo wyraźnie widocznej ciąży. W końcu szósty miesiąc. Oświadczyła mu na wstępie, że to jego dziecko i jeśli będzie chciał wrócić do Polski, zgłosi to na policji i zostanie aresztowany. Takie było prawo, wiedzieliśmy o tym. Dowcip polegał na tym, że ten rybak wcale się nie chciał z nią żenić a już napewno nie chciał zostać w Urugwaju. Odradzaliśmy mu "pójście w zaparte", więc przystąpił do realizacji, wymyślonego na poczekaniu, planu "B". zabrał swoje rzeczy (niby swoje, bo napchał worek marynarski zebranymi wśród załogi ciuchami) i przeniósł się do jej mieszkania by zażywać narzeczeństwa oraz przygotowywać się do ślubu. Koledzy spakowali go zaś na statku, wzięli jego dokumenty a trzy dni później na lotnisku ,wtajemniczyli w plan załogę polskiego samolotu. Niedoszły mąż zapragnął przyjechać na lotnisko pożegnać się z kumplami. Plan był tak wielce ryzykowny,że mógł się udać. Dziewczyna zgodziła się na pożegnanie ale przyjechała razem z nim. Gdy odprawa miała się ku końcowi, celnicy i obaj oficerowie straży granicznej przekupieni,wszyscy czekaliśmy na ostatnią chwilę żebyy wsiąść do samolotu. Koleś się pożegnał i stał z dziewczyną za barierką, czekając aż ostatni znikną z sali tranzytowej. Wtedy to, nagłym zrywem przeskoczył barierkę, drugą i popędził do samolotu. Zaskoczenie było tak duże, że dziewczynie odjęło mowę. Gdy ją odzyskała, kochaś był już w samolocie a stewardesa zamykała drzwi. Przez bulaje widzieliśmy jakąś bieganinę na lotnisku ale było za późno na jakąkolwiek interwencję, samolot już kołował do startu. Dla tego rybaka Urugwaj po wsze czasy został krajem wspomnień. W świnoujskiej "Odrze" wiedziano o tym w załogowym więc nie starano się go tam więcej wysłać.
Fragment pochodzi z przygotowywanej do wydania książki pt. "Pod naszą i obcą banderą".
Udostępnij:
Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności. Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies