Opowieści bosmańskie...
Opublikowane przez Apis dnia 31.10.2007 20:58
Opowieści bosmańskie...
Znad Morza Czarnego na kędzierzyński cmentarz, czyli Aleksiej w moim domu.

Sobota, Morze Czarne. „Athenian Theodor” na wejściu do portu. Pilot, manewry i w naszym przypadku, jak to na tankowcach bywa, prawie że urlop. W tym porcie zwykle ładowali jeden skład pociągu na dobę, więc przy 36.000 ton potrwa to kilka dni. Załoga zaraz po zacumowaniu pozamieniała wachty między sobą, żeby jak najdłużej mieć wolne. Później będą pracować po 16 godzin, ale czego się nie robi dla tych kilku godzin na lądzie.

Odprawa - jak na rosyjskie władze - bardzo szybka, ale to dzięki niedawnej „pierestrojce”. No i wtedy się zaczęło!

Wolni od wacht już wyszli na ląd, a ja obiecałem sobie, że się wyśpię, czyli nigdzie nie wychodzę. Wziąłem nawet wachty za pompera - kiedyś on mnie też zastępował w którymś z portów.

Pobrałem wodę pitną, podłączyliśmy węże do manifoldów. Podstawili pierwszy pociąg, zaczął się załadunek.

O północy wrócił z miasta ochmistrz. Podszedł do mnie i zaczyna: - Słuchaj boss, w interklubie czeka jakiś Ruski na ciebie i bardzo prosi, żebyś przyszedł. Ma coś bardzo ważnego do ciebie. - Do mnie miejscowy Rosjanin? Nie mogłem sobie przypomnieć, żebym ostatnio będąc w Tuapse za coś nie zapłacił... Mówię: - Chybaś, chif, coś za dużo „Moskowskiej” spożył, bo bredzisz. W tym samym czasie podszedł do mnie mój zmiennik i mówi to samo. Idę więc. Za bramą nie ma taksówki, chcę wracać, ale przecież niektórzy nasi już wracają, zaraz ktoś powinien podjechać. Tak też się stało. - O, widzę, że jedziesz. Jakiś Rusek czeka na ciebie, siedzi z naszymi i już kilka godzin gadają - rzekł wysiadający z taksówki motorzysta.

Interklub. Jaki inny jest już dzisiaj. Znikły aktywistki komsomołu, które jako jedyne miały kiedyś wejście do tych klubów. Są także dziewczyny, wiele z nich to dawne aktywistki, ale...

Podchodzi do mnie wąsaty starszy facet i pyta
– Wołodia?
– Tak, Wołodia.
Powitanie „na misia” i przedstawia się:
- Aleksiej Kołbasow.

Jak się później dowiedziałem, ci z załogi, którzy jako pierwsi wychodzili do miasta, zostali podwiezieni przez Aleksa do miasta i wtedy się dogadali. Aleksy opowiadał, że w Polsce szukał od 40 lat grobu swojego ojca, który zginął w 1945, a teraz dowiedział się, że jego mogiła znajduje się w Kędzierzynie–Koźlu na cmentarzu wojennym. - A u nas jest taki jeden z Kędzierzyna, ale teraz jest na wachcie.. Na pewno ich przekupił w wiadomy sposób, bo przyrzekli mu na bank spotkanie ze mną jeszcze tej nocy. No i tak dotarł ów Aleksiej do mnie.

Usiadłem do stołu i potoczyły się wartkie, przyjemne zresztą rozmowy polsko-rosyjskie. Później - odśpiewanie hymnów i chyba pożegnaliśmy się w jakiś sposób, bo nie bardzo pamietam...

Rano po śniadaniu kapitan rozkazał powiesić „deskę” z zakazem wyjścia na ląd. Dlaczego? Nietrudno było się domyśleć, dlaczego!

Przed obiadem telefon od wachtowego: - Panie bosman, ma pan gościa przy trapie. - O matko! A liczyłem, że po wczorajszym gość nie da rady przyjść. Kołbasow przyniósł ze sobą metalową tabliczkę nagrobną, którą wczoraj obiecałem osobiście zamontować na grobie jego ojca. Po pierwszym piwie powiedział jednak, że tak bardzo zapraszałem go wczoraj do przyjazdu do Kędzierzyna... (?), więc z rodziną doszli do wniosku: pojedzie do Polski, tylko muszę dać znać, kiedy będę na urlopie. Teraz w ramach rewanżu ja i ochmistrz jesteśmy zaproszeni do niego na obiad. Żona i rodzina już czekają.

O rany, przecież „stary” wydał zakaz wyjścia. Ale jak odmówić naszemu gościowi? Kapitan zgodził się, ale tylko do 18.00. Wróciliśmy. Pół godziny spóźnienia, a stary na pokładzie... Zauważył, więc trzeba było ponieść konsekwencje. W drodze do Kanady na Cyprze przyjechał zmiennik, a ja pojechałem do domu...
Oczywiście, byłem na rosyjskim cmentarzu wojennym, zapaliłem znicze, porobiłem zdjęcia, które wysłała moja sąsiadka i napisała list (rusycystka). Znowu popłynąłem w rejs na 4 miesiące, a po powrocie pytam sąsiadki: – Kołbasow odpisał? Nie, listu nie było, ale na drugi dzień o 5.00 rano dzwoni sąsiadka: – Słuchaj, na dole Kołbasow stoi pod drzwiami. Rozmawiałam z nim przez domofon.
Jak? kto? Przecież nie pisałem i nie dzwoniłem... No, ale skoro przyjechał, to cóż. Spojrzenie żony uprzytomniło mi, że nie będzie łatwo.
- Witaj, Aleksy, co się stało? Jak to tak w ciemno przyjechałeś? A jakby mnie nie było, co byś zrobił?

Cos tam mruknął. W domu zaczął wyjmować prezenty, chusty, skarpety, rękawice z wełny orenburskiej i parę butelek gruzińskiego winiaku. Ponownie zobaczyłem przerażenie w oczach mojej małżonki.
Jak się później okazało, Aleksy wypijał 2 kieliszki przez całe przyjęcia, na których byliśmy razem. Stanowił duszę towarzystwa, wygłaszając niesamowicie piękne, długie toasty. Był mistrzem. U nas jest to nieznana sztuka.
Codziennie jeździł na grób ojca. Byliśmy też w Łanach. Odnaleźliśmy miejsce, gdzie prawdopodobnie zginął jego ojciec. Rozmawialiśmy z panią, na której pole byli zwożeni, a następnie pochowani Rosjanie, którzy zginęli w walkach o pobliski teren.

Aleksiej postawił tabliczkę na grobie ojca, porozmyślał, zabrał ziemię z grobu i Łan dla matki, która jeszcze żyła. O ile dobrze pamiętam z listu, zmarła 2 miesiące po powrocie Aleksa z Polski. Przed samym odjazdem Aleksa do Rosji pytam go, jak to się stało, że przyjechał bez uprzedzenia?

- Wiesz, list od ciebie doszedł po 2 miesiącach. Zebrała się cała rodzina. Oglądając zdjęcia i rozmawiając, doszli do wniosku, że jesteś porządnym facetem. I któryś z synów powiedział: - Wiesz tata, pismo pismem, zdjęcia zdjęciami, a ty się pakuj i jedź, my już złożyliśmy się na twój wyjazd. Uzbieraliśmy 170 dolarów i ty pojedziesz. Jakoś to będzie. Jak go nie będzie w domu, to jego żona i na pewno ci pomoże. No i przyjechałem. Cieszysz się?
Cóż mogłem odpowiedzieć.? Jeśli nawet nad Morzem Czarnym wiedzą, że istnieje miasto z tak trudną do wypowiedzenia dla cudzoziemców nazwą... Do zobaczenia, Aleksy.

P.S. Na wszystkich świętych zapalam znicz na tej zbiorowej mogile.

Włodzimierz Kapeluszny