Zjazd Absolwentów, moje spojrzenie
Wigilia Zjazdu
Przyjechałem do Wrocławia ze swoją Żoną Martą w piątek 29 czerwca o godz. 19:00. Zostaliśmy zaproszeni na "rodzinne" spotkanie do Janusza Tyburcy'ego.
Reprezentowaliśmy dwa roczniki absolwentów 1967 i 1975. Jeszcze rok temu nie słyszałem o Mirku Rajskim, Zbyszku Konopce i Januszu Tyburcy. Oni po prostu skończyli Szkołę 3 lata przed tym, jak my z Władziem Hostyńskim przekraczaliśmy progi naszej Akademii szuwarowo-bagiennej. Teraz jesteśmy przyjaciółmi i mamy wiele wspólnego ze sobą. Mamy wspólną historię, która nazywała się Technikum Żeglugi Śródlądowej.
Uroczystości 60 - lecia Szkoły
Brücknera 10, ta sama furtka wejściowa a za nią nasza Szkoła.
Podjechaliśmy pod zamkniętą bramę mercedesem Zbyszka Konopki, absolwenta z 1967 r. Obok niego Janusz Tyburcy (' 67) i ja (' 75) na tylnym siedzeniu. Mieliśmy na sobie letnie oficerskie mundury marynarskie. Ktoś z ochrony podszedł i skierował nas do bramy wjazdowej przy Toruńskiej 72.
- Czy pamiętasz co tam jest, co tam było?
Wysiedliśmy z auta wprost w objęcia Janka Pysia (' 82, dyrektora Urzędu Żeglugi we Wrocławiu), który przedstawił nam panią Iwonę Marszal z Odratrans. Za nami zaparkował Mietek Pakultynis (' 75).
Weszliśmy do Szkoły od zaplecza. Tam był kiedyś bar i pani Gienia serwowała smaczny bigos.
Weszliśmy po schodach i trafiliśmy w głównym korytarzu na biuro zjazdowe. Przywitałem się z Jurkiem Misztalem. To właśnie on i Mirek Butt-Hussaim są wydawcami książki o Szkole autorstwa państwa Talików oraz identyfikatorów. Wymieniliśmy uściski z kolegami stojącymi już w kolejce po zaproszenia i pozostałe pamiątki.
Wyszliśmy przed główny budynek Szkoły. Orkiestra z kozielskiej Szkoły Żeglugi szykowała się do odegrania hymnu narodowego. Na czele pocztu sztandarowego jak zwykle ten sam pan Bogdan Korol.
- Szkoła baczność! - padła niezapomniana komenda.
Przemówił komandor Rysiek Zaremba (' 77).
- Tutaj przez 56 lat mieściła się szkoła żeglugi... nasza Szkoła...
Prezes Stowarzyszenia Waldek Rybicki (' 78) odsłonił tablicę przedstawiającą kto był przez dziesięciolecia gospodarzem tych obiektów.
To była nasza Szkoła - Zespół Szkół Żeglugi Śródlądowej.
Pamiątkowe zdjęcia "gwardii mundurowej": Zbyszek Konopka, Janusz Tyburcy, ja, Edek Pawelec (' 73), Kazio Lefek (' 73) i Mirek Rajski (' 67). Brakuje Waldka Rybickiego, Zenka Zoka i Cześka Szarka. To był jego pomysł, żeby wystąpić w oficerski umundurowaniu.
Jeszcze klasowe zdjęcie V d ' 75 z wychowawcą, Panem Jerzym Sokólskim.
Z całej Polski, tak jak dawniej, ale tylko kilku przyjechało na to spotkanie: Marek Cecota, Józek Czech, Grzesiek Flisiak, Władek Hostyński, Henio Kamiński, Stasio Kęskiewicz, Mietek Pakultinis, Leszek Przyboś i ja z Niemiec.
Podszedł do mnie przystojny facet w garniturze na miarę. Uśmiechnął się wyciągając rękę na powitanie.
- Cześć jestem.....
- No właśnie znam Cię, tylko nazwisko gdzieś mi uleciało - i odwzajemniłem uśmiech.
- Jestem Marian Kuszpa, przyjechałem tak jak Ty z Niemiec.
Wtedy dopiero "zaskoczyłem"...
- Przecież Ty jesteś z klasy Andrzeja Sotta, który mieszka obecnie w Kanadzie. Mówił mi w ostatniej rozmowie, że będziesz tutaj przystojniaku.
Kiedy zobaczyłem Grześka Bakierskiego, byłem pewny, że to mąż Grażki. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, a teraz zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie jak starzy kumple z jednej klasy.
Celestyna "Billa" Podgórskiego widziałem wcześniej tylko na zdjęciach delegacji szkolnej, będącej w Ministarstwie Żeglugi. Nie mogłem Go znać, bo skończył TŻŚ zanim ja tutaj przyszedłem. Teraz przywitaliśmy się, jabyśmy znali się zawsze.
To jest siła tej Szkoły, przed którą staliśmy i oddaliśmy Jej honor swoją obecnością tutaj.
Byli przede wszystkim koledzy ze starszych roczników, ale również ci młodsi, jak Rafał "Sowa" Sowiński, Andrzej Deniusz, Maciek Klusek i kilku jeszcze nieznanych mi z nazwiska chłopaków.
Idąc do auli spotykałem Pana komandora Mieczysława Wróblewskiego. To senior naszego przyjacielskiego spotkania. Skończył w tym roku... 91lat. Doprowadziłem go do pierwszego rzędu, gdzie siedzieli już nasi honorowi Goście. Przywitałem się serdecznie z Paniami: B.Zelkowier, A.Kaczor, M.Bednarską, M.Drwięgą oraz posłanką E.Wolak, siostrą naszego kolegi Janusza Błaszkiewicza oraz z Panami: W.Zelkowierem, Pająkiem i Laskownickim.
Wróciłem na swoje miejsce i usiadłem obok mgr Aleksandry Czekańskiej-Rzewuskiej, naszej przez 2 lata nauczycielki j.niemieckiego. Moich dwóch kolegów Grześka Flisiaka i Henia Kamińskiego nie widziałem od matury.
Czuliśmy się tak, jakby za chwilę miał odbyć się cotygodniowy apel w naszej szkolnej auli.
Te 32 lata minęły jak jeden tydzień i znów jesteśmy wszyscy razem.
W górnym rządzie za nami siedzieli przedstawiciele "silnego" rocznika absolwentów 1974r.: Bogdan Chodak, Edek Kądzierski, Mietek Trojan, Wojtek Stasiński, Zenek Szelest i Bogdan Kowalski (obaj z Niemiec), Jurek Ptak, Krzysiek Mrowiec, Witek Padurek, Andrzej Walulik, Zbyszek Selerowicz i Marian Krakowiak (w eleganckim mundurze) z rodziną. Poniżej rocznik 1967: Mirek Rajski z Niemiec, Zbyszek Konopka i Janusz Tyburcy, wszyscy w mundurach oraz Mietek Wrzosek i Zbyszek Namysł.
Rozpoczęła się uroczystość 60-lecia powstania szkolnictwa żeglugowego we Wrocławiu...
Prowadzącymi część oficjalną Zjazdu byli: Pan Krzysztof Brzozowski, oczywiście w oficerskim nauczycielskim mundurze i piękna absolwentka Joanna Śliwa-Mazur.
Jako pierwszy przemawiał Prezes Stowarzyszenia Waldek Rybicki.
To przecież On jest "ojcem" tego przedsięwzięcia. To dzięki Niemu wszyscy zebraliśmy się tutaj. Waldek jest nie tylko absolwentem, ale również byłym nauczycielem i wychowawcą internatowym. Rybicki jest najbardziej odpowiednią osobą na Prezesa Stowarzyszenia. Tak myślałem od samego początku i tak się stało... Kiedy szukaliśmy kandydata na Prezesa, zwrócił się do mnie Zbyszek Priebe i powiedział:
- Wiesz Józek, szefem Stowarzyszenia powinien zostać ktoś z branży żeglugowej, ale mający jednocześnie dużą więź ze Szkołą.
- Jest taki jeden Zbyszku - odpowiedziałem mu bez namysłu. - To Waldek Rybicki.
Kolejnymi mówcami były Panie: Małgorzata Drwięga, obecny v-ce dyrektor XIV LO oraz posłanka Ewa Wolak.
Piękne długie spojrzenie na historię swojego pobytu w Szkole przedstawiła Pani Prof. Maria Bednarska. Powiedziała m.in., że jest dumna z tak wielu wspaniałych humanistów, naszych absolwentów, jakby nie było technicznej szkoły. Oczywiście Stasio Szczepański (chociaż nas uczyła mgr Elżbieta Piasecka) i jego książka "Od rzek po oceany" przedstawieni byli jako rzeczowy tego dowód.
Następnym mówcą był kpt.I klasy mgr inż. Marian Kosicki, człowiek - historia polskiej żeglugi (jeszcze parowej) śródlądowej, absolwent szkoły szturmanów z Elbląga, którą ukończył w 1953 r.
Ostatnim mówcą był Sławek Frąckowiak, absolwent TŻŚ z 1982r. To jeden z najlepszych polskich menagerów. Przez 18 lat pracował w Opocznie i był 6 lat szefem zakładów ceramicznych. Opowiedział zabawną historię swojego pobytu na praktyce szkolenej, w której również ja brałem udział, ale jako bosman. Spotykamy się ze Sławkiem przy różnych okazjach, a na ten Zjazd wykupił On... 12 biletów na bankiet dla swoich kolegów. Miał po prostu taki gest...
W części artystycznej wystąpiła orkiestra dęta ze Szkoły Żeglugi w Kędzierzynie-Koźlu. Byli naprawdę wspaniali i podbili nasze serca.
Delegacja naszej zaprzyjaźnionej Szkoły składała się z oficerów statku szkolnego "Sucharski". Zaprezentowali się w swoich galowych letnich marynarskich mundurach. Miałem przyjemność poznać kpt. Marcina Czecha, mechanika, a jednocześnie v-ce dyrektora Szkoły Grzegorza Nadolskiego i bosmana Marka Barbara. Z "Baśką" znaliśmy się już od dawna, ale tylko w wirtualnej formie. Jest On częstym gościem na naszej internetowej stronie żeglugowej.
W przerwie spotkałem się z reprezentami rocznika 1979, którzy brali udział w historycznym rejsie na "Westerplatte II" do Schönebecku nad Łabą. To właśnie Wiesiek Krzyżak odnalazł się po latach i nawiązał kontakt z naszą stroną "wirtualnego statku". Byli jeszcze Marian Żurowski, Janusz Makowiec, Jarek Stypczyński, Andrzej Stefaniak,Janusz Pokrywka i Jurek Siemieniuk. Wspominliśmy te wspaniałe chwile spędzone 30 lat temu. To Oni są bohaterami mojego opowiadania pt. "Rejs przyjaźni".
Walne Zgromadzenie Stowarzyszenia.
Poprowadził je sprawnie Sekretarz Zbigniew Toporowicz, pomimo nieuniknionemu w takiej sytuacji lekkiemu zamieszaniu,a przebieg i uchwalone zmiany są przedstawione na stronie internetowej Stowarzyszenia
Obiad
Stołówka w internacie i długa kolejka, jak to zawsze bywało po wymarzony obiad. Wszyscy stali w najlepszym porządku i wychowawcy nie musieli odganiać wpychających się na siłę starszych kolegów.
Obok mnie Marcin Lubieniecki, właściciel stoczni rzecznej i kolega z jego rocznika Mirek Miturski. Rozmawialiśmy na interesujące nas tematy zawodowe. Marcin exportuje swoje kadłuby do zachodnich armatorów i ma listę zamówień do 2011 roku. Byliśmy zgodni, że z chwilą założenia Stowarzyszenia jest szansa, żeby skoncentrować nasze siły w jednym kierunku. Tym, którego uczyliśmy się w naszej Szkole, czyli żeglugi śródlądowej w szerokim jej wymiarze. Gospodarki wodnej, turystyki i transportu. Jeżeli każdy z nas, fachowców tej branży, wniesie coś do tej inicjatywy, to możemy odnieść sukces.
Panie wydające posiłki były bardzo miłe widząc wygłodniałych "wilków rzecznych". Obiad był bardzo smacznie przyrządzony i syty opuściłem internatową stołówkę.
Przed wejściem spotkałem Pana Ryszarda Strusińskiego, który przez dziesiątki lat pracował w naszej Szkole. Wydaje mi się, że jest Jej weteranem.Jak zwykle uśmiechnięty ze swoim śpiewnym lwowskim akcentem, który do dzisiaj brzmi jak wspaniały przebój niezapomnianej piosenki.
Tak jak rano przyjechałem, tak teraz odjechałem ze Zbyszkiem i Januszem. Jechałem po Martę i przebrać się na bal.
Spotykani kierowcy na wrocławskich ulicach byli bardzo uprzejmi dla nas.
- Przecież mamy mundury i wyglądamy jak policjanci - śmiał się głośno Janusz.
Zbyszek i Janusz nie zaplanowali obecności na wieczornym balu.
- Sympatycznie było poznać Was i Wasze Żony. Do następnego razu chłopaki - powiedziałem na pożegnanie.
Bal
Przejechaliśmy z Wojszyc prawie przez całe miasto, żeby dotrzeć na pl.Piłudskiego.
Byłem tutaj już kiedyś, tylko ten plac nazywał się inaczej. To było na III Zjeździe Absolwentów w 1977r., ponad 30 lat temu.
Przed budynkiem spotkaliśmy Panią mgr Jadwigę Żuraw w towarzystwie kilku absolwentów. Przywitaliśmy się serdecznie, bo Pani Profesor poznała 2 lata temu moją Żonę na 30-leciu matury rocznika 1975. Przed wejściem do sali balowej witaliśmy się z Panami Profesorami, a obecnie kolegami Jurkiem Bartoszkiem i Heńkiem Pierchałą.
Usiedliśmy przy stoliku nr 6, zarezerwowanym dla naszej klasy D. Za chwilą zjawili się pozostali koledzy. Wszyscy znali Martę, która była ze mną na studniówce w 1975r. Jeszcze tylko Henio Kamiński był z Żoną. Przysiadła się do nas prof. Ola Czekańska-Rzewuska. Ona zawsze jest z nami. Tak było w Darłówku, Dusznikach i tak jest teraz.
Zauważyłem wchodzącego na salę Mariana Kosickiego.
- Marian, siadaj z nami - zaprosiłem Go do naszego stolika, bo pozostało jedno wolne miejsce.
Orkiestra zaczęła grać pierwsze takty muzyki. Na parkiecie pojawiły się pary. Wirowały nam przed oczami nasze Nauczycielki w towarzystwie swoich uczniów i Nauczyciele z naszymi Żonami. Basia i Włodek Zelkowierowie usiedli przy naszym stoliku i prowadziliśmy sympatyczną rozmowę. Zbyszek Priebe przedstawił mi swoich Kolegów z rocznika 1957. Kazimierz Kukawka jest wychowankiem prof. Stanisławy Inglot i gościem naszej strony internetowej. Przeprowadziłem z nim miłą rozmowę. Opowiadał mi o dzisiejszym spotkaniu z rodziną Moniki Serewy, która jest wnuczką jego profesorki od polskiego.
Fotografowaliśmy się z Kolegami, żeby później wspominać mile spędzone chwile... Ten bal to setki ludzi i tysiące prowadzonych rozmów... W tym momencie wszyscy byliśmy jedną wielką Rodziną, będąc z wieloma "na Ty". Wszyscy byli uśmiechnięci i radośni...
Przy barze spotkałem Witka Hoffmana. Normalnie widujemy się na niemieckich drogach wodnych i nie ma nawet czasu, żeby napić się piwa.
Z Witkiem Lechowiczem (' 75) widziałem się na poprzednim Zjeździe. W tym roku zmobilizował swoich Kolegów i Jego klasa wystawiła 18-tu reprezentantów, najbardziej liczną grupę naszego Zjazdu.
Wiesiek Marcinkowski, przystojny i elegancki jak zawsze, tym razem bez małżonki, która musiała wyjechać w delegację. Reprezentuje, podobnie jak Waldek Rybicki, rocznik 1978 .
Przysiadł się do nas Darek Kopczyński, kpt. reński pracujący w szwajcarskiej firmie. Potrzebujemy jak najwięcej fachowców na naszej stronie, którzy będą dzielili się swoimi doświadczeniami zawodowymi z młodymi adeptami sztuki żeglarskiej.
Robert Gierada jest absolwentem z lat 80-tych. Jego kuzyni pływają na zachodnich statkach i opowiadali Mu, że będę na tym Zjeździe. To właśnie Rysiek Gierada i Maciek Bergier pracują w tej samej firmie co ja, a Sławek Bergier pływa na innym zbiornikowcu. Oni również są naszymi absolwentami, ale nie mogli przyjechać na to przyjacielskie spotkanie. Robert przedstawił mnie swojemu koledze z klasy, historykowi dr Krzysztofowi Szwagrzykowi. Przeprowadziliśmy miłą, interesującą rozmowę.
Czas szybko biegł i zaczynało już świtać, kiedy wsiadaliśmy z Martą do taksówki i wracaliśmy do Jej Siostry na Wojszyce.
Westerplatte II
Było już południe, kiedy zadzwonił do mnie Grzesio Flisiak.
- Przyjeżdżaj natychmiast na "swój" statek - rozkazał mi nasz plutonowy.
Spędziłem tam przecież kilka miłych lat jako sternik.
Póżnym popołudniem przyjechałem na Zacisze, gdzie powyżej śluzy przycumowany był nasz flagowiec.
Kpt. Stasio Partyka prawie nic nie zmienił się przez te lata. Powspominaliśmy Berlin i nasz spacer do Bramy Brandenburskiej w 1977r.
Zapach grillowanej kiłbasy i rozlewanego beczkowego piwa unosił się nad pokładem naszego statku.
Trwało właśnie spotkanie rocznika 1966. Porozmawiałem trochę z Tadkiem Sobiegrajem, byłym redaktorem "Żeglarza Odrzańskiego", zakładowej gazety, do której pisywał świetne artykuły.
Waldka Ślęzaka znam z europejskich szlaków wodnych, ale to było pierwsze nasze bezpośrednie spotkanie. Do tej pory rozmawialiśmy tylko przez telefon lub radio UKW.
Z Panią Ewą Orłowską nie spotkałem się w Szkole jako uczeń, bo przyszła wiele lat później, ale tutaj poznałem ją i miło porozmawialiśmy.
Oczywiście Agata Kaczor, nasza nauczycielka j.niemieckiego, opowiadała wszystkim, że byliśmy najweselszą klasą w Szkole. Nawet tych nie najładniej nazywanych przez "Cyra" też miło wspominała.
- Zawsze byliście durnowaci - śmiała się do rozpuku Agata.
Grzesio Flisiak rzucił hasło:
- Spotkanie jeszcze w tym roku u Zygmunta Pabina w Zakopanem, bo jak góra nie może przyjechać, to my pojedziemy do góry...
- Czas już pożegnać się z Wami. Jutro wracam do Niemiec.Tam jest teraz mój dom, moja Rodzina i moja praca, ale zawsze powracam tutaj do swoich Przyjaciół z Brücknera 10, czyli do swoich korzeni.
Józef Węgrzyn ' 75